Po polsku mówi się, że wojna wybucha. To sformułowanie trafne, choć może być mylące, jeśli widzieć w tym analogię do ślepych, żywiołowych i niekontrolowalnych sił przyrody, jak na przykład erupcja wulkanu, trzęsienie ziemi czy tsunami. Nie, jest inaczej: wojna wybucha tak jak bomba, którą wpierw trzeba wymyślić, przemyślnie skonstruować, a także wyprodukować w wielkiej liczbie egzemplarzy. I wreszcie użyć…
Robert K. Merton, amerykański socjolog, profesor na nowojorskim Uniwersytecie Columbia, sam po studiach na słynnej prywatnej uczelni Harvarda, to jeden z tych dawnych uczonych, o znaczącym dorobku naukowym i prawdziwym, a nie wyłącznie medialnym autorytecie. Urodzony w Filadelfii w 1910, przeżył ponad 92 lata, wnosząc spory wkład w rozwój funkcjonalizmu w socjologii, a nawet został członkiem zagranicznym Polskiej Akademii Nauk.
Jednym z jego ważnych, może wręcz najważniejszych odkryć w zakresie wyjaśniania fenomenów socjologicznych była koncepcja samospełniających się lub przeciwnie samoobalających się prognoz. Merton zauważył, że sposób myślenia nawet poszczególnych osób, ale zwłaszcza większych ludzkich populacji o jakiejś sprawie, zjawisku czy procesie ma wpływ na to, co się faktycznie w tej sprawie stanie. Inaczej: rodzaj nastawienia nie pozostaje bez wpływu na to, że pewne procesy rozwiną się w taki czy inny sposób. Dlaczego? Gdyż sposób myślenia o sprawach, ideach czy osobach, a tym bardziej całościowe konceptualizacje jakiegoś wycinka rzeczywistości czy deformujące ją wizualizacje, które ożywiają potężne nieuchronne emocje, mają sporą siłę motywującą… Najlepiej ilustrują to przykłady.
Julio, Romeo jest tobą urzeczony!
Informacja o tym, że ktoś nas lubi, szanuje i podziwia niemal zawsze (przynajmniej w zakresie psychospołecznej normy) modyfikuje sposób naszego myślenia oraz odnoszenia się do wskazanej osoby, która z kolei – rejestrując tę zmianę w naszym zachowaniu – zwykle też zaczyna życzliwiej czy serdeczniej odnosić się do nas. Proces, dający szansę na powstanie przyjaznej albo jeszcze bardziej osobistej relacji, został zainicjowany. Pytanie, czy i na ile się rozwinie. Jeśli tak, będziemy mieli do czynienia właśnie z przypadkiem samospełniającej się prognozy…
Warto jednak pokusić się o refleksję, czy do powstania tej relacji doszło w wyniku naturalnych obustronnych upodobań, zachwyceń, skłonności. Czy osoba, której słowa ów nowy związek zainicjowały, już wcześniej coś ponadstandardowego między przyszłymi partnerami dostrzegła, czy może raczej miała na celu (z nieznanych nam jednak względów) doprowadzenie do wzajemnego zainteresowania oraz związania się ze sobą dwóch konkretnych osób. Trzeba dodać, że wszelkie interesowne i zamierzone uruchomienie samospełniającej się prognozy zawiera w sobie czynnik manipulacji.
O ile kuszącym słowom zachęty wcale nie jest łatwo doprowadzić do skutecznego „splątania osobniczego”, któremu poświęcone są liczne karty nie tylko klasyki światowej literatury, ale i przysłowiowych harlequinów czy romantycznych produkcji filmowych, o tyle zręczna intryga, oparta na perfidnych sugestiach, przemilczeniach lub chytrych półsłówkach – Och, z pewnością cię kocha, ale na twoim miejscu jednak bym uważała! – aż nazbyt często bywa smętnym przykładem spełniania się negatywnej wersji prognozy, która przeszkadza sobie w realizacji i niejako sama się unicestwia.
Kreowanie pożądanych nastawień
Perypetie miłosnych duetów, owszem, egzystencjalnie trudne dla osób zainteresowanych, są jednak błahostką, jeśli porównać je ze skutkami zręcznie zastawianych pułapek, w których więzną nieraz duże grupy etniczne czy wręcz całe narody. I właśnie dopiero w takim społecznie obserwowalnym wymiarze co najmniej średniego zasięgu odkryte przez Roberta K. Mertona zjawisko samoobalających się bądź samopotwierdzających się prognostyków odgrywa doniosłą rolę.
Zasadniczo europejskie ludy osiadłe – w przeciwieństwie do społeczności nomadów czy plemion koczowniczych – wolą żyć w pokoju i tylko z trudem, w razie tzw. wyższej konieczności, dają się namówić do wojny. Sąsiedzkie relacje między społecznościami opierają się zazwyczaj na neutralnej styczności przestrzennej, bądź na mniej lub bardziej okazjonalnej wymianie dóbr i usług. Żeby namówić sąsiednie plemiona, ludy czy narody, nawet te wcześniej w dziejach zwaśnione, do podjęcia walki zbrojnej, trzeba wykonać niemałą pracę propagandowo-marketingową.
Zaczyna się od wytrącenia ze strefy komfortu emocjonalnego, czyniąc jednocześnie wizerunek statystycznie przeciętnego sąsiada obrazem nienawistnego wroga. Bez mocnych propagandowych działań szanse na to, by ludzie porzucili swe powszednie, spokojne zajęcia, ryzykując podczas działań wojennych życie własne i swoich najbliższych, są raczej niewielkie. Tutaj potrzebny jest mocny marketing polityczny. Odczłowieczenie i stygmatyzacja obcych rodzi lęk, generuje reakcje obronne, zawęża postrzeganie, ułatwia bezmyślność, sprzyja stadnym reakcjom emocjonalnym, wyłącza instynkt samozachowawczy… Oczywiście, to nie dzieje się z dnia na dzień, propaganda, zwłaszcza ta intelektualnie niewybredna, wymaga czasu.
Propaguje się ewidentnie fałszywe slogany, w rodzaju „to nasza wojna”, gdy wojna toczy się owszem nieopodal, ale między sąsiadami (tradycyjnie nam nieprzyjaznymi), którzy jeszcze trzy dekady temu współistnieli w jednym organizmie państwowym. Z kolei hasło „nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy” wręcz obraża ludzką inteligencję, bo polska państwowość pół wieku temu obchodziła tysiąclecie swego istnienia, a państwo Ukraińców / Rusinów ustanowiono zaledwie trzydzieści lat temu. Niestety, perfidny marketing polityczny odniósł sukcesy i w krótkim czasie zrobił sporej części Polaków wodę z mózgu, czyniąc ich podatnymi na tezy ewidentnie dla polskiej racji stanu szkodliwe. A spin-doctor Karl Rove, mroczna postać amerykańskiej technologii politycznej w ekipie prezydenta George’a W. Busha, znalazł niestety wdzięcznych naśladowców również na polskiej scenie.
Niebiańska sotnia i głaskanie Polaków
Po 24 lutego 2022 roku posłużono się dość prymitywną, ale skuteczną metodą Bernaysa-Goebbelsa, wdrukowując w myślenie odbiorców prowojennej propagandy kilka uproszczonych klisz w rodzaju: Ukraińcy bronią Polski – Ukraina broni Europy; Putin jest potworem, szaleńcem i już umiera; Rosję można i trzeba rozbić; Polska rozdaje karty w Europie; Ukraina wojnę wygrywa i musi wygrać itd. itp., całkowicie ignorując niekorzystne fakty, które tym życzeniowym tezom (ang. wishful thinking) po prostu zadawały kłam. Z analizy przyczyn, tego co się tam działo, wypchnięto jawną przecież wiedzę o tym, że ktoś spoza Ukrainy przygotował, sfinansował, przeprowadził oraz udramatyzował oba wolnościowe ukraińskie Majdany. I nie był to bynajmniej zły Putin.
Z przykrością trzeba stwierdzić, że taka mało wybredna metoda okazała się wobec przemożnej części obywateli Rzeczypospolitej skuteczna. Pewnym usprawiedliwieniem może być fakt, że nasza propaganda krajowa, podobnie jak i lokalna polityka, jest obecnie jedynie refleksem szerszych procesów geopolitycznych. Więc za zmanipulowany propagandowo i skłamany faktograficznie obraz sytuacji militarnej w teatrze działań wojennych na Ukrainie w znacznej mierze odpowiadają globalne media, pozostające w dyspozycji naszych mocarstwowych sojuszników.
Trzeba też przyznać, że propaganda i polityka Zachodu znakomicie wykorzystała głęboko ludzki, solidarnościowy odruch Polaków, którzy (nie zważając na rachunki krzywd!) spontanicznie i bez zastrzeżeń przyjęli ogromną falę uchodźców z Ukrainy po wybuchu nowej fazy konfliktu militarnego. Zniesławiani od trzech dekad za rzekomy antysemityzm Polacy z radością przyjęli słowa uznania i pochwały, które wkrótce okazały się jedynie chytrym głaskaniem pod włos. Ta mocno niedojrzała reakcja rodaków na opinie z zewnątrz kolejny raz potwierdziła tylko polską naiwność polityczną. Ludziom można by to jeszcze wybaczyć – politykom z pewnością nie należy!
Druga faza wojny Rosji Putina z Ameryką administrowaną przez dwie ekipy Partii Demokratycznej dowiodła też, że Operacja CoViD-19, a w szczególności sanitarystyczne restrykcje Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) kompletnie nie miały sensu. Ba, były wręcz przeciwskuteczne. Po 24 lutego 2022 roku z dnia na dzień okazało się, że izolacja, dystans społeczny, noszenie szmacianych masek są bez znaczenia, że to były tylko swoiste manewry, które miały za zadanie wdrożyć mieszkańców globu do pokornego przyjęcia najsurowszych, ale kompletnie nieracjonalnych zakazów i nakazów.
Pora wyciągnąć z tego pilne wnioski, tym bardziej że promotorzy globalizacji szykują w listopadzie kolejny szturm, aby dopiąć i przyjąć tzw. Traktat Pandemiczny, który istotne uprawnienia do decydowania o zdrowiu mieszkańców zachodniej cywilizacji ma z rąk wybieralnych rządów państw narodowych przekazać raz na zawsze uzurpatorom od Tedrosa Ghebreyesusa. Czyli ponadpaństwowej strukturze WHO pozostającej pod kontrolą globalistów.
Pokerzyści na cudzy rachunek
Wyrazistym przykładem samopotwierdzającej się prognozy mogą być sytuacje, w których przecieki z wiarygodnych źródeł o nadchodzącym kryzysie finansowym na giełdzie lub sporych kłopotach z płynnością jakiegoś banku wywołują masowe decyzje inwestorów giełdowych lub klientów banku prowadzące faktycznie do krachu czy bankructwa. Podobnie wygląda nakręcanie propagandy wojennej: jeśli niedaleko za granicą mamy do czynienia z potworem, który może zagrozić nam i naszym interesom, to wojna prewencyjna wydaje się jedyną rozsądną opcją. I faktycznie niekiedy tak bywa.
Gdyby z początkiem lat 30. minionego wieku Francja przystała na koncepcję Piłsudskiego, to wojna z Niemcami Hitlera rozkręcającymi dopiero swą potężną później machinę wojenną – mogłaby być relatywnie krótka i zwycięska. Jednak parszywieńka Francja – jak mawiał Marszałek – propozycję Rzeczypospolitej zignorowała, toteż nadszedł wrzesień ’39 z wiadomymi dla Polski konsekwencjami. Ale bywa też, że efektywna propaganda wojenna, uzasadniana racjami państwowymi, możliwymi korzyściami, wreszcie diabolicznym obrazem wroga może przekonać ludzi / narody do takich działań militarnych, które wnet staną się tragedią dla wszystkich stron chytrze sprowokowanego konfliktu. Oczywiście, z wyjątkiem sponsorujących te zmagania banków oraz producentów broni.
Obecna, mocno nieprzejrzysta sytuacja geopolityczna w świecie jest daleka od stabilności. Nasze słabe, rozchwiane politycznie, ale także instytucjonalnie dość kruche państwo w sprawie wojny zastępczej na terytorium Ukrainy demonstruje minę pokerzysty, który ma w ręce kolor albo przynajmniej fulla. Jednak wywiady co najmniej kilku poważnych państw-graczy znają realną (bez)siłę naszej ręki. Bo znają państwowe kadry, stan magazynów, wreszcie zaopatrzenie oraz jakość polskiej armii. Ale przede wszystkim wiedzą o braku asertywności i powolności (w szerokim sensie słowa) naszej klasy politycznej. Dlatego też trudno dostrzec tu istotne walory przydatne w poważnej rozgrywce dyplomatycznej, a cóż dopiero siłę uderzeniową i/lub odporność niezbędną podczas działań wojennych, ku którym Europa Środkowowschodnia wydaje się być konsekwentnie podprowadzana… Trzeba jednak pamiętać, że przyszli beneficjenci trzeciej już wojny wywołanej na skrwawionych ziemiach na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu walczyć tutaj z pewnością nie będą.
28 października 2024