W Berlinie odbyło się spotkanie z udziałem prezydenta USA Joe Bidena, prezydenta Francji Emmanuela Macrona, kanclerza Niemiec Olafa Scholza i premiera Wielkiej Brytanii Keira Starmera. Rozmawiali oni na temat możliwych działań mających na celu zakończenie wojny Rosji przeciwko Ukrainie oraz omówili bieżącą sytuację na Bliskim Wschodzie. Brak obecności polskich przedstawicieli niektórzy odebrali jako oznakę, że nasz kraj traci wpływy w międzynarodowej dyskusji dotyczącej Ukrainy.
Jest to dobra okazja abyśmy raz jeszcze spróbowali przejrzeć na oczy i uświadomili sobie, że Polska przez lata była dla Ukrainy jedynie adwokatem z urzędu, koniecznym, nieszanowanym i niechcianym.
Może się to wydawać paradoksalne, ale przez lata to właśnie Niemcy, a nie Polska, były przez Ukraińców postrzegane jako silniejszy zwolennik budowania ukraińskiej niepodległości. To podejście nie jest niczym zaskakującym i wynika z historii wzajemnych relacji obu krajów.
Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej, na terenie Niemiec swobodnie rozwijały się ukraińska kultura i myśl polityczna, tworzona przez emigrantów zarówno z obszarów zajętych przez Rosję, jak i z galicyjskich terenów Austro-Węgier. Na początku XX wieku pojawiły się pierwsze ukraińskie organizacje, towarzystwa i prasa, które na Zachodzie Europy promowały ideę ukraińskiej autonomii. Warto wspomnieć, że Dmytro Doncow, uznawany za ojca ukraińskiego nacjonalizmu, od 1914 roku mieszkał i działał w Berlinie.
W tamtym czasie Polska – podobnie jak później w okresie międzywojennym – była postrzegana jako przeciwnik ukraińskiej suwerenności, głównie z powodu istniejącego sporu terytorialnego, którego Ukraina nigdy nie miała z Niemcami. Łyżką dziegciu dla naszej dumy z faktu, że to właśnie Polska jako pierwsza uznała niepodległość Ukrainy w 1991 roku, jest historyczna prawda, że już w 1918 roku Niemcy – a nie my – jako pierwsze uznały ukraińską niezależność narodową i państwową, działając przy tym wbrew ówczesnym polskim interesom, oddając Ukrainie Chełmszczyznę.
Dzięki II Rzeszy przez krótki okres istniała Ukraińska Republika Ludowa, która po klęsce Państw Centralnych w 1918 oraz wycofaniu się Niemców ze wschodu zniknęła z mapy świata, a jej przywódca Pawło Skoropadski uciekł na stałe do Berlina. Również w okresie międzywojennym sojusznikiem dla Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów była Abwehra finansująca jego dywersyjną w stosunku do Polski działalność. Podobna sytuacja miała miejsce w 1938 roku, kiedy to układ monachijski sprawił, że europejskie granice zaczęły się chwiać. Niemcy udzieliły wówczas wsparcia Augustynowi Wołoszynowi, premierowi tzw. Rusi Zakarpackiej – tworu będącego namiastką ukraińskiego państwa, choć nieuznawanego międzynarodowo.
Powszechnie wiadomo, że ukraińscy działacze ponownie próbowali uzyskać autonomię narodową w 1941 roku po wkroczeniu Wehrmachtu na tereny Polski wcześniej zaanektowane przez ZSRR. Owszem Niemcy były okupantem, jednak zupełnie innym niż Rosja oraz stanowiły przeciwwagę dla Polski, która była postrzegana jako wróg. Poparcie dla III Rzeszy Ukraińskiego Komitetu Centralnego załamało się dopiero wraz z nieuchronnością klęski nazistów.
Po II wojnie światowej w Monachium działał Stepan Bandera. Ktoś może powiedzieć, że to stare dzieje, bez żadnego wpływu na rzeczywistość. Warto zauważyć jednak, że Julia Tymoszenko swego czasu planowała wyjazd na leczenie właśnie do Niemiec, Witalij Kłyczko przez wiele lat miał niemieckie obywatelstwo, a były prezydent Petro Poroszenko intensywnie dążył do zacieśnienia relacji z Angelą Merkel. To właśnie ona, a nie Polska, była zapraszana do udziału w negocjacjach w ramach porozumień mińskich (Mińsk 1 i Mińsk 2). Moim zdaniem to coś więcej niż jedynie chęć oparcia się o silnego gracza w Europie, to wynika z historii, którą tak często lekceważymy.
Niestety, dla Ukrainy ta relacja zawsze miała charakter jednostronny. Niemcy, jako regionalne i światowe mocarstwo, w kontaktach międzynarodowych konsekwentnie wybierały bliższe relacje z innym wielkim graczem – Rosją, co jest dość naturalne z perspektywy polityki międzynarodowej. Ukraina zawsze pozostawała na dalszym planie w polityce niemieckiej. W 1918 roku Niemcy wsparły ukraińskie dążenia, gdyż rozmowy pokojowe w Brześciu Litewskim, zakładające brak aneksji terytoriów, zakończyły się fiaskiem po odrzuceniu ich przez Trockiego. W okresie międzywojennym ukraińscy działacze przestali być przydatni po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow, podobnie jak ukraińskie bataliony po zajęciu Kresów Wschodnich w 1941 roku. Niemcy interesowały się Ukrainą tylko wtedy, gdy ich relacje z Rosją się pogarszały – nigdy Ukraina nie była ważniejsza od Rosji, pełniła raczej rolę narzędzia w polityce wschodniej. Mówiąc potocznie, Niemcy przypominały sobie o Ukrainie, kiedy relacje z Moskwą zaczynały się komplikować.
Moim zdaniem niedawne spotkanie w Berlinie jedynie podkreśla ten niestety powtarzający się wzorzec. W dłuższej perspektywie Niemcy prawdopodobnie będą dążyć do normalizacji relacji z Rosją, kosztem interesów Ukrainy. Warto jednak pamiętać, że kiedy Niemcy koncentrują się na innych priorytetach, Ukraina zawsze może liczyć na Polskę jako swojego nieformalnego „adwokata z urzędu” – zadowolonego, że znów ma pracę i może odegrać swoją „dziejową” rolę.
Dr Michał Siekierka
Autor książki „Kwestia ukraińska w polityce Niemiec 1871-1991”