Niemal natychmiast po objęciu prezydencji w Unii Europejskiej, Węgry podjęły ryzykowną i odważną inicjatywę dyplomatyczną. Już na pierwszy rzut oka stanowi ona alternatywę dla mało skutecznych szczytów dyplomatycznych wspierających Ukrainę.
Nazajutrz po przejęciu 1 lipca 2024 roku półrocznej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej Victor Orban odwiedził Kijów. Spotkanie z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim oceniano na Zachodzie pozytywnie, jednak surowa krytyka spadła na premiera Węgier, gdy trzy dni później pojechał do Moskwy na rozmowy z Władimirem Putinem.
Dyplomacja „startuje” wraz z wysłuchaniem innej strony. Czy jednak występuje wola polityczna wielkich mocarstw w sprawie zakończenia wojny? Ukraina walczy o niepodległość i integralność swojego terytorium w uznanych międzynarodowo granicach. Ukraińcy wiedzą podobnie jak Polacy w maju 1939 roku, że pokój jest rzeczą cenną, ale najcenniejszy jest honor. Cel ukraińskiego oporu przeciwko rosyjskiemu agresorowi jest w Polsce zrozumiały i wspierają ten pogląd polscy politycy oraz znakomita większość polskiej opinii publicznej. Polska zna cenę pokoju… Viktor Orban wyraźnie podkreślił, że niepodległość i integralność terytorialna Ukrainy nie podlega dyskusji. Ukraińcy mimo ofiarnego wysiłku zmęczeni są wojną. I to nie powinno dziwić. Istotniejsze jest jednak to, że jej zachodni sojusznicy wydają się być zmęczeni przedłużającym się konfliktem, a społeczeństwa zachodnie raczej nie chcą „umierać za Donbas”. Opinia wielu zachodnich polityków z różnych zresztą stron wydaje się potwierdzać to spostrzeżenie. Wystarczy przeglądnąć reakcje na ostatni wywiad Orbana w związku z jego misją zamieszczony w niemieckim „Die Welt”.
Czy „misja pokojowa” Viktora Orbana odniesie jakieś skutki? Na pewno w wymiarze politycznym premier Węgier daje kolejny przykład, jak mały kraj może działać na arenie międzynarodowej. W trybie ekspresowym udał się do Moskwy, następnie do Pekinu, by na waszyngtońskim szczycie NATO zdać relację ze swojej misji. Jakie jednak realne skutki da ta podróż do stolic trzech mocarstw kluczowych dla sprawy ukraińskiej? Pytanie jest otwarte, jeśli nie retoryczne. Choć mam odmienne zdanie na temat spotkania Orbana z Putinem, to zgadzam się z jego niedawną wypowiedzią na antenie Kossuth Radio. Zdaniem premiera Węgier: musimy rozmawiać o pokoju, ponieważ jeśli nie rozmawiamy o pokoju to nie rozmawiamy o nędzy wojny. Naszym rzeczywistym wrogiem nie jest ten czy inny kraj, lecz nędza wojny. To kompas, który należy wziąć do ręki. Europa powinna dzierżyć kompas pokoju i człowieczeństwa, humanitarnego myślenia i humanitarnej polityki zagranicznej, abyśmy mogli zrobić więcej ku przybliżeniu nas do pokoju.
Dodać należy, że węgierska misja odbyła się za przyzwoleniem szefa NATO. Viktor Orban podkreślił, że pozytywny rezultat jest niezwykle trudny w obecnych uwarunkowaniach politycznych. Zwróćmy uwagę, że misja węgierskiego premiera miała miejsce po wcześniejszych dwóch tureckich. Pomijam oczywiście te kontakty, które mają charakter nieoficjalny i tajny.
Złośliwi przeciwnicy Orbana porównują go do francuskiego „sojusznika” Czechosłowacji E. Daladiera, który położył swój podpis pod oddaniem Niemcom hitlerowskim Kraju Sudeckiego. Jednak premier Orban to nie Daladier, a misja moskiewska to nie Monachium 1938 roku. Przywódca Węgier nie zmierza uczestniczyć w konferencji pokojowej. Po wizycie w Pekinie wspomniał natomiast o chińskiej propozycji zakończenia wojny na Ukrainie.
Zgadzam się w zupełności z poglądem, że zakończenie wojny zależy od Chin i ich postawy, a nie od samej Unii Europejskiej. Warunek podstawowy zakończenia wojny ma związek ze wstępnym porozumieniem chińsko-amerykańskim. Wola polityczna Węgier względem pokoju na Ukrainie ma tu zdecydowanie mniejszy walor, ale co podkreślam – każda misja na rzecz pokoju ma znaczenie.
Charakterystycznym zjawiskiem obecnej sytuacji międzynarodowej jest nikły wpływ wobec toczącej się wojny w Europie agend ONZ. Izolacja Rosji Władimira Putina nie przyniosła przecież spodziewanych skutków. Europa okazała się za słaba do wykonania tego zadania. Viktor wyciągnął wnioski. Europa jest za słaba, bo nie jest jednolita w swoim postępowaniu, a na kontynencie są państwa prezentujące szczyt hipokryzji. Po drugie, Rosja może ominąć europejskie sankcje, ale Europa (w każdym razie kluczowe państwa UE) nie jest w stanie obojętnie omijać rosyjskiego kurka z gazem.
Viktor Orban podjął ostatnio kolejną odważną inicjatywę w swoistym własnym aktywnym stylu. Zainicjował powstanie frakcji Patrioci dla Europy złożonej z czeskich eurodeputowanych (ruch polityczny ANO Andreja Babiša), z węgierskiego Fideszu oraz Partii Wolności Austrii (FPÖ). Do tej narodowo-konserwatywnej grupy przystąpił tuż po wyborach francuski Front Narodowy (RN). Jego szef, Jordan Bardella został wybrany na przewodniczącego tej frakcji w Parlamencie Europejskim, a Kinga Gál, reprezentująca Fidesz – pierwszą wiceprzewodniczącą. Patrioci dla Europy stanowią teraz trzecią co do wielkości siłę polityczną w parlamencie. Zdaniem Balázsa Orbána, doradcy węgierskiego premiera, trzydziestu francuskich posłów z Frontu Narodowego stanowi zasadniczy czynnik równowagi sił w Europie. Dalej cytuje stanowisko Jordana Bardella: chodzi o wstrzymanie zalewu migrantów, karnego ekologizmu (punitive enviromentalism) i konfiskowania naszej suwerenności.
Węgierska prezydencja stawia sobie za cel przywrócenie Europie jej cywilizacyjnych walorów opartych na chrześcijańskich fundamentach, rzeczywistą ochronę praw człowieka, państwową i społeczną ochronę tradycyjnej rodziny, wreszcie solidaryzm społeczny. Jednak czy pół roku wystarczy i czy kolejna polska prezydencja podąży za ambitnym bratankiem?!