Refleksje po lekturze książki „Polski Rząd Narodowy” Mariana Waszkielewicza
Gdy usłyszałem o akcji w Krajowej Radzie Sądownictwa, poczułem, jak pewnie wielu, że znów została przekroczona kolejna granica. Jak długo władza będzie testować naszą wytrzymałość? Do czego jeszcze oni są zdolni? Ogarnął mnie gniew i zacząłem się zastanawiać, czy to nie jest moment, w którym trzeba (!) coś zrobić. Nie wiem co, ale przecież tak dalej nie może być.
A może o to chodziło? O rozgrzanie emocji, o odwrócenie uwagi od innych spraw (np. od nieszczęsnej wizyty kanclerza Niemiec). A może o to, żeby nasze emocje i myślenie były zajęte bezsilnym miotaniem się i fantazjowaniem o tym, co my im zrobimy, jak już stracą władzę… Przecież to, co jest dla nas przerażające, to miód na serca tych spod znaku ośmiu gwiazdek.
Kiedyś Kornel powiedział, że największym zagrożeniem jest coraz głębszy podział, który powstaje pomiędzy Polakami z różnych opcji politycznych. Nie zgodziłem się. Przecież spór polityczny to normalna rzecz w demokracji, a układ dwupartyjny, jak w Ameryce, to być może modelowy system zapewniający równowagę w państwie.
No i znów miał rację. W Ameryce wcale nie jest tak dobrze, a to, co się dzieje u nas – gdy rząd zajmuje się zemstą na przeciwnikach, a ważne dla Polski projekty są jeden po drugim rozwadniane i odsyłane w niebyt – nie tylko mnie, ale coraz większej liczbie ludzi otwiera oczy. Trzeba z tym skończyć i zmusić polityków, żeby pracowali dla dobra kraju. Tak, zmusić, bo wzbudzanie negatywnych emocji jest łatwiejsze od realizowania pozytywnych celów, a zwalczanie wroga skuteczniejsze w walce politycznej niż współpraca.
Przebojem ostatnich dni jest inicjatywa Pauliny Matysiak z partii Razem oraz Marcina Horały z PiS „Tak dla rozwoju”. Pokazuje ona, że istnieje potrzeba przerwania chocholego tańca i zajęcia się poważnymi sprawami. Lewicowa posłanka została od razu zawieszona w swojej partii za zdradę ideałów wojny plemiennej z największym złem tego świata. Ciekawe, że konserwatyści okazali się bardziej wyrozumiali dla swojego przedstawiciela. Czy są lepsi? Raczej po prostu, ten pomysł jest dla nich politycznie korzystny.
Słyszy się różne recepty. Jedna z nich to ta, że powinniśmy wybierać lepszych ludzi. I fajnie, dobrzy ludzie są na pewno lepsi niż źli ludzie. Tylko jak ich poznać w czasie kampanii wyborczej? I czy dobrzy ludzie nie przestaną być dobrzy, gdy wpadną w tryby partyjno-rządowej maszynki?
Druga recepta to oddolny ruch społeczny, który zmiecie z planszy dotychczasowych hegemonów. Oj, ileż to już było tych oddolnych inicjatyw? I co z nich zostało? Posłowie z tych przedsięwzięć tkwią obecnie w różnych frakcjach wielkich partii. Przypomnę, że Platforma Obywatelska też była kiedyś nowym ugrupowaniem dążącym do zgody i opartym na chrześcijańskich korzeniach.
Trzecia – najprostsza – niech zwycięży znów PiS i Polska wróci na ścieżkę rozwoju, a politycy przestaną się zajmować tematami zastępczymi. Problem w tym, że to rozwiązanie dobre dla elektoratu prawicowego, a koszmarne dla wyborców lewicy. Poza tym nawalanka będzie trwać nadal, a nawet przybierze na sile. Po serii bezprecedensowych i bezczelnych działań ekipy „kierownika” sam chętnie oglądałbym Tuska, Bodnara, Giertycha i innych w pomarańczowych drelichach na spacerniaku. Jestem pewien, że ta emocja towarzyszy dużej części elektoratu prawicowego i wynika ze zwykłego poczucia sprawiedliwości. PiS będzie musiał pokazać, że ściga, rozlicza i działa zdecydowanie. Trzeba jednak zaznaczyć, że wspomniane bezprecedensowe działania dzisiejszej władzy też wynikają ze swoistego poczucia sprawiedliwości i żądań odwetu zgłaszanych przez najtwardszy elektorat, którego nigdy nie należy lekceważyć.
No to teraz przywalę z grubej rury i narobię sobie wrogów po obu stronach politycznej barykady. Wyobraźcie sobie rząd złożony z Kaczyńskiego, Morawieckiego, Tuska, Sikorskiego, Kosiniaka-Kamysza, Hołowni i Czarzastego. Brrr, co za koszmar. Wydaje się to niemożliwe i wręcz absurdalne. Jednak tak właśnie wyglądałby rząd po ostatnich wyborach w Polsce, gdybyśmy mieli system szwajcarski. Tak, miałby tylko siedmiu ministrów z czterech ugrupowań. I czym by to skutkowało? Tym, że żadna partia nie miałaby większości i nie mogłaby realizować programu, który zaspokaja potrzeby garstki najbardziej zagorzałych jej zwolenników. Musieliby się dogadać w sprawach najważniejszych dla kraju i byliby kontrolowani i rozliczani przez ponad 90% wyborców. A co najważniejsze – nie mieliby interesu w tym, aby pogłębiać podziały. Oczywiście, to tylko jeden z elementów opisywanego systemu politycznego. Całość jest bardziej złożona. W jej skład wchodzi odpowiednio skonstruowana konstytucja, a także system referendalny, bardzo niewygodny dla polityków.
Niemożliwe? Sam nie wiem, jak miałoby się to stać, ale Szwajcarzy jakoś dali radę. Odsyłam do książki mojego ojca – Mariana Waszkielewicza „Polski Rząd Narodowy”. Mimo występujących między nami różnic w poglądach politycznych muszę przyznać, że rzetelna analiza systemu szwajcarskiego i propozycja dla Polski, zasługują na uwagę. Jest to pierwszy konstruktywny pomysł na wyjście z pułapki eskalacji niszczących emocji, z jakim się spotkałem. Polecam z przekonaniem, że warto popularyzować pomysły dobre dla Polski.
Może naszą demokrację da się naprawić…