W długi weekend rozpoczęty 4 lipca Dniem Niepodległości, w Chicago dokonano – tych znanych policji – 104 postrzeleń, w tym odnotowano 19 ofiar śmiertelnych. Czy w przyszłym miesiącu dojdzie tutaj do odstrzelenia najważniejszego polityka na świecie, czyli prezydenta USA? Odstrzelenia wyborczego rzecz jasna, wyeliminowania go z gry. Tutaj bowiem odbędzie się Narodowa Konwencja Demokratów, które zadecyduje oficjalnie, kto będzie kandydatem Partii Demokratycznej w listopadowych wyborach.
Można długo dyskutować, co tak naprawdę się stało, że zdanie mainstreamowych mediów, części dziennikarzy i komentatorów, części Demokratów i donatorów nagle się zmieniło w czwartek wieczorem, 27 czerwca. Wtedy to bowiem odbyła się pierwsza debata telewizyjna dwóch najpoważniejszych pretendentów do Białego Domu. Wystąpienie Bidena w studio CNN w Atlancie –sprawiającego wrażenie zagubionego, tracącego tok myślenia, a czasami niespójnego – uwypukliło obawy co do jego przydatności do sprawowania urzędu. Ale przecież było wiadome, że w starciu z Donaldem Trumpem nie ma szans. Przecież było widoczne, że ten człowiek drastycznie podupadł na zdrowiu i że podejrzenia o demencję lub chorobę Parkinsona wcale nie muszą być kłamstwem. Przez lata jednak sprzyjające media i Demokraci ubierali w ładne słowa rzeczywistość i zapewniali, że nie ma się czego obawiać. Jakby nie było upadków, mylenia faktów, niezrozumiałych zdań i dezorientacji, w którym kierunku pójść. Przecież to środowiska lewicowo-liberalnie przez 3,5 roku kryły nie tylko fatalne dla Ameryki decyzje polityczne, ale i wizerunek prezydenta. Po debacie przypuściły atak, wręcz histeryczny. Ale są i tacy, którzy prezydenta bronią.
Niech zostanie
Były gospodarz Białego Domu Barack Obama wezwał, aby wyborcy nie odsuwali się od Bidena. „Zdarzają się wieczory kiepskich debat. Uwierzcie mi, wiem coś na ten temat – oświadczył. – Ale te wybory to wciąż wybór między kimś, kto przez całe życie walczył o zwykłych ludzi, a kimś kto dba tylko o siebie. Pomiędzy kimś, kto mówi prawdę, kto potrafi odróżnić dobro od zła i szczerze to powie narodowi amerykańskiemu – i kimś kto kłamie dla własnego interesu. Ostatni wieczór tego nie zmienił i dlatego stawka jest tak wielka w listopadzie.”
Inny były prezydent Bill Clinton oznajmił, że pomimo niezbyt udanej debaty telewizyjnej Demokraci nadal powinni popierać urzędującego prezydenta. „Ocenę debaty pozostawię ekspertom, ale wiem jedno: liczą się fakty i historia. Joe Biden zapewnił nam trzy lata solidnego przywództwa, utrzymując nas po pandemii, tworząc rekordową liczbę nowych miejsc pracy, realizując postęp w rozwiązywaniu kryzysu klimatycznego i podjęcie skutecznych wysiłków na rzecz ograniczenia inflacji, a wszystko to przy jednoczesnym wyciągnięciu nas z bagna, w jakim pozostawił nas Donald Trump. I to jest prawdziwa stawka w listopadzie” – wyjaśnił Clinton.
Demokratyczni gubernatorzy, którzy spotkali się z Bidenem lub z nim rozmawiali, wyrazili wobec niego zaufanie i oświadczyli, że po debacie odbyli szczerą dyskusję i pozostaje ich kandydatem.
Wiceprezydent Kamala Harris powiedziała, że liczy się nie styl a treść. I pod tym względem debatę wygrał… Biden. „Jeśli odłożymy na bok uwagi dotyczące stylu, będzie wyraźny kontrast” – argumentowała, a następnie nazwała Trumpa „zagrożeniem dla naszej demokracji” i „kłamcą”.
Komentator polityczny CNN i były doradca Obamy Van Jones powiedział, że opinie Republikanów jakoby wiceprezydent Harris rzeczywiście wzięła udział w wyborach są trafne. Trudno sobie wyobrazić bowiem Bidena, którego „widzieliście wczoraj” w czasie debaty, że „będzie to kolejne cztery i pół roku”. Dodał: „Trzeba zatem przyznać, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że zwycięstwo Joe Bidena ostatecznie oznacza, że Kamala Harris zostanie prezydentem”.
Potrzebny ktoś inny
Po debacie nawoływania do rezygnacji zaczęły spływać z mediów, łącznie z lewicowymi telewizjami CNN i MSNBC. Redakcja dziennika „New York Times” jako pierwsza wezwała Bidena do ustąpienia. Napisano w edytoriale, że nie jest już prawdą, iż tylko on może pokonać Trumpa. Podobne apele pojawiły się w „Wall Street Journal”, „Washington Post”, „Atlanta Journal-Constitution”, „Boston Globe czy „Chicago Tribune”. Jeden ze skrajnie lewackich tygodników wezwał nawet prezydenta do ustąpienia „dla dobra planety”.
Wieloletni strateg Demokratów James Carville powiedział, że prezydent powinien zostać zastąpiony kimś innym. Dodał też, że to Partia Demokratyczna powinna usunąć Bidena z wyścigu. „Mamy kraj, w którym 72% chce czegoś innego – oznajmił. – Jeśli Partia Demokratyczna nie może wyprodukować czegoś innego, czego pragnie 72% ludzi, to po co istniejemy? Po co tu jesteśmy? To znaczy, że kraj domaga się zmian i co mamy im do zaoferowania? Te same rzeczy? To nie ma żadnego sensu. Dajmy ludziom to, czego chcą. A chcą czegoś innego. Dajmy im to.”
Pojawił się w końcu pierwszy kongresman z Partii Demokratycznej, który publicznie wezwał prezydenta do ustąpienia ze stanowiska kandydata na prezydenta, powołując się na to, że jego wystąpienie w debacie „nieskutecznie broniło jego wielu osiągnięć”. Lloyd Doggett z Teksasu stwierdził, że Biden powinien „podjąć bolesną i trudną decyzję o wycofaniu się”.
Za nim poszli inni. Kongresman Mike Quigley, Demokrata z Illinois, oznajmił, że Biden „musi być ze sobą szczery” w sprawie swojego wystąpienia podczas debaty oraz że „to nie był jedynie okropny wieczór”, co sugerowało, że problemy zdrowotne prezydenta są permanentne. Quigley wezwał, aby ustąpił i przyznał, że „cztery lata temu widzieliśmy innego Joe Bidena”. „Panie Prezydencie, twoje dziedzictwo jest znane. Mamy wobec Pana największy dług wdzięczności – powiedział. – Jedyne, co możesz teraz zrobić, aby to utrwalić na zawsze i zapobiec całkowitej katastrofie, to ustąpić i pozwolić, aby wybory wygrał ktoś inny”.
Takich głosów przybywa, lecz pamiętajmy, że Demokraci mają w Izbie Reprezentantów ponad 200 a w Senacie 50 polityków; krytyków na razie jest około 10. Przykładowo, weterani Demokratów w Izbie Reprezentantów pozostają jak dotąd po stronie Bidena. Hakeem Jeffries z Nowego Jorku (przywódca mniejszości) i James Clyburn z Karoliny Południowej powiedzieli, że Biden nie powinien wycofywać się z wyścigu, a była spikerka Nancy Pelosi (z Kalifornii) oznajmiła: „Mam pełne zaufanie do Prezydenta Bidena i nie mogę się doczekać jego inauguracji 20 stycznia 2025 roku”.
Walczę i znowu wygram
Dzień po debacie na wiecu w Raleigh w Karolinie Południowej Biden nie odpuszczał: „Nie dyskutuję już tak dobrze, jak kiedyś – powiedział. – Ale wiem, jak wykonać tę pracę. Wiem, jak załatwiać sprawy”. I uderzał w starą śpiewkę: „Wybór w tych wyborach jest prosty. Donald Trump zniszczy naszą demokrację. Ja będę jej bronić”. Dodał, nawiązując do swojej kandydatury: „Kiedy zostaniesz powalony, podniesiesz się”. Zapewnił, że się nie wycofuje.
Biden odrzuca wezwania, aby ustąpił, oświadczając – na wiecu, reporterom i w mediach społecznościowych – że jest zdolny do służby, jako jedyny może pokonać Trumpa i pozostaje w wyścigu. „Pokonałem Trumpa w 2020 r. Pokonam go ponownie w 2024 roku” – twierdzi.
W długo reklamowanym i oczekiwanym wywiadzie dla ABC News zadeklarował: „Gdyby Pan Wszechmogący zstąpił i powiedział: ‘Joe, wycofaj się z wyścigu’, to ja bym wycofał się z tego wyścigu. Ale Pan Wszechmogący nie zejdzie.” A tego samego dnia powiedział tłumom w wahadłowym stanie Wisconsin: „Było wiele spekulacji: pytano co zrobi Joe? Czy zamierza pozostać w wyścigu? No cóż, oto moja odpowiedź: walczę i znowu wygram”.
Ostatecznie prezydent w liście do Demokratów w Kongresie stanowczo sprzeciwił się wezwaniom do wycofania swojej kandydatury i wezwał do „zakończenia” wewnątrzpartyjnego dramatu, który podzielił Demokratów. Biden napisał, że jest „zdecydowanie zaangażowany” w pozostanie w wyścigu.
„Pytanie, co dalej, jest szeroko komentowane od ponad tygodnia. Czas to zakończyć” – dodał. Podkreślił, że partia ma „jedno zadanie”, którym jest pokonanie w listopadzie Trumpa.
Co zrobi konwencja?
Eksperci polityczni sugerują, że Demokraci mogą mieć problem z wymienieniem Bidena z kilku powodów: wyzwaniem, jakim jest zastąpienie go na 50 stanowych kartach do głosowania, problemem polegającym na przeniesieniu pieniędzy na rzecz nowego kandydata oraz ryzykiem związanym ze znalezieniem nowego kandydata.
Aby zostać kandydatem Partii Demokratycznej na prezydenta, każdy kandydat potrzebuje zwykłej większości z szacunkowej liczby 3939 delegatów zadeklarowanych w pierwszej turze głosowania. Biden osiągnął tę liczbę, wygrywając prawybory stanowe i konwentykle już w połowie marca. Może on jednak zwolnić swoich delegatów lub ci mogą zdecydować, że nie będą go wspierać. Jeżeli kandydat nie wygra w pierwszej turze, możliwość głosowania będzie miało dodatkowo 739 superdelegatów. Do nich zaliczają się urzędnicy wybrani przez partię i znane osobistości.
„Wbrew powszechnemu przekonaniu zasady Partii Demokratycznej NIE wymagają, aby zadeklarowani delegaci głosowali na Bidena na konwencji. Regulamin partii wymaga, aby głosy delegatów „odzwierciedlały uczucia tych, którzy ich wybrali” w momencie oddania głosu przez delegatów” – stwierdził kongresman Brad Herman, Demokrata z Kalifornii. Scenariuszy jest kilka, ale żaden z nich nie jest dobry dla Partii Demokratycznej.
Joe Biden jest złym prezydentem i nie powinien nim zostać po raz pierwszy. Powinien jednak wystartować w najbliższych wyborach, bo tak zdecydowali „zwykli” ludzie w prawyborach a nie kilku polityków, media i donatorzy. I powinien przegrać, gdyż tak byłoby najlepiej dla Ameryki.