Na wstępie trzeba zadać sobie pytanie, czy napisane prawie dwa tysiące lat temu dzieło historyka może cokolwiek dodać do kwestii wszelkiego rodzaju współczesnych wojen i zbrojnych konfliktów? Otóż, w szczegółach jest to niemożliwe, gdyż po prostu czasy są inne, ale wiele można zrozumieć jak się one rodziły, gdyż natura ludzka od tego czasu nie uległa zmianie. Na tym wydaje się polegać nieprzemijające znaczenie „Wojny żydowskiej” Józefa Flawiusza – rzymskiego historyka, jednego z przywódców powstania skierowanego przeciwko panowaniu Rzymian w Jerozolimie (66-70 r. po Chrystusie).
Zawsze aktualna „Wojna żydowska”
Nie byłoby powodu wspominać tego dzieła, gdyby nie dołączona do polskiego wydania nota tłumacza Jana Radożyckiego, który cytuje R. Eislera o powszechnym zainteresowaniu opisanymi wydarzeniami z tamtych czasów – „czytano, tłumaczono i odpisywano w białych nocach podbiegunowej Rosji i w skąpym cieniu pod palącym słońcem Abisynii, u Armeńczyków i Gruzinów Kaukazu, i u narodów orbis Romani, jak szeroko i długo rozumiano po łacinie, aż na koniec stało się budującą książką ludową Anglosasów, mieszkających we wszystkich częściach świata”.
Dlaczego praca ta stała się tak popularna na całym świecie? Wszak pozornie nie różni się ona od wszelkich innych opracowań związanych z historią Żydów. Jest to tym bardziej dziwne, że Józef Flawiusz, który osobiście brał aktywny i dowódczy udział w tej wojnie, opisał ją na 500 stronach książki dużego formatu. Jednym z jej walorów jest fakt, że jako jeden z dowódców tego powstania (był mu przeciwny), jego przebieg ukazuje bezstronnie przytaczając uchybienia wojskowe Rzymian, jak i sukcesy żydowskich powstańców. Praca ta po raz pierwszy ukazała się w Rzymie już w pięć lat po opisanych w niej wydarzeniach. Pierwsze egzemplarze zostały oferowane rzymskim cezarom Wespazjanowi i jego następcy Tytusowi, zwycięskim wodzom likwidującym żydowskie powstanie. Pierwsze powojenne polskie wydanie, chyba nie bez przyczyny, ukazało się w okresie przełomu stanu wojennego w 1984 roku, nakładem wydawnictwa św. Wojciecha w Poznaniu. Ostatnia edycja nie cieszy się popularnością (Wydawnictwo „Rytm” – 2001), bo sprzedaż książki oferowana jest po znacznej przecenie.
Siła prowokacji
Józef Flawiusz dokumentuje kolejne prowokacje rzymskich namiestników, wodzów i armii, skierowanych przeciwko Żydom. Nie jest jasne, czy były one podejmowane umyślne dla wywołania buntu, który było potem łatwo stłumić niszcząc przy okazji wszelkie jego zarodki. Z opisu i okoliczności, w jakich wystąpiły, wynika, że ich prowokacyjny charakter bardziej pochodził z pychy i rzymskiej dumy zwycięzców, a często z głupoty i niezrozumienia miejscowej sytuacji prokuratorów pełniących role namiestników. Sytuację tę współcześnie można porównać do PRL, szczególnie do pierwszych lat jej istnienia. Zbrojny bunt był wtedy w Polsce też przygotowywany, jego bohaterowie są nazywani dzisiaj „Żołnierzami Wyklętymi”. Na szczęście w tamtych latach znalazł się prawdziwy mąż stanu w osobie Prymasa Stefana Wyszyńskiego, który w lot umiał ocenić i powstrzymać reakcje na podobne prowokacje podjęte zarówno w stosunku do niego osobiście, jak i do całego narodu. Wolał podpisywać porozumienia z władzami, których naród nie akceptował, wolał iść do więzienia, aniżeli wzywać do otwartego sprzeciwu. Zdawał on sobie doskonale sprawę z tego, że poddanie się prowokacji skończyć się może podobnym rozlewem krwi, jak miało to miejsce w nieodległym jeszcze wtedy Powstaniu Warszawskim.
Tymi prowokacjami, mimo ugodowej postawy prymasa, były aresztowania księży i biskupów. Poddawanie ich torturom i zakładanie równoległego Kościoła „księży patriotów”. Prymas był temu przeciwny, ale publicznie i wobec władz starał się o złagodzenie wywieranych na niego presji twierdząc, że są one bezpodstawne i niczym nie uzasadnione. Represje nie wytrącały go z równowagi i mimo ich nasilenia zawsze był gotowy do rozmów z władzami, które szanował mimo nawet ich zbrodniczego charakteru. Jeszcze w 1980 roku przyjmując delegację „Solidarności” zwracał on uwagę jej liderom, aby pamiętali, „że głowa jest powyżej serca”. Ta polityka prymasa to jakby dalekie echo z bardzo podobnych wydarzeń, jakie rozegrały się w Jerozolimie w czasie „Wojny żydowskiej”.
Pierwszą znaczącą pod tym względem prowokacją w stosunku do Żydów było wejście do świątyni, do miejsca Przybytku, zwycięskiego wodza Pompejusza, do czego prawo miał tylko arcykapłan. Mimo tego, że Pompejusz niczego w świątyni nie ruszył, a wielu sprzyjających mu Żydów odznaczył, przez sam ten fakt został znienawidzony. Tych coraz bardziej drastycznych prowokacji w treści i formie było coraz więcej, co powodowało, że stronnictwo dążących do powstania zelotów było coraz silniejsze. Kolejnej jeszcze bardziej znaczącej prowokacji dopuścił się prokurator Judei Piłat. Kazał wnieść do miasta wizerunki Cezara, co było zabronione religijnym nakazem miejsca poświeconego jedynie Bogu. Otoczeni przez wojsko Żydzi gotowi byli umrzeć, a nie zgodzić się na tę profanację. Piłat pod wrażeniem ich determinacji zgodził się wycofać znaki Cezara z miasta.
Powstańcza nienawiść
Coraz gorzej odbierane rzymskie prowokacje pod adresem wiary, zwyczajów i kultu budziły powszechną nienawiść do Rzymian. Jak wiadomo nienawiść jest ślepa, a tego kto nic nie widzi można zaprowadzić dokąd się zechce. Żydów zaprowadziła ona do powstania, choć wiadomo było, że rzymska armia w tamtych czasach była nie do pokonania. Mocarstwo to było wtedy największe, najlepiej zorganizowane i najsilniejsze. Rzucanie mu wyzwania do walki na śmierć i życie w jakiejś mierze było czynem samobójczym. Zdawał sobie z tego sprawę autor tego dzieła, który choć był przeciwnikiem powstania, to zarazem był jednym z jego najważniejszych dowódców. Jego armia liczyła 100 tys. ludzi, a Rzymianie wystawili 60 tys. Swoją dyscypliną i umiejętnościami na polu walki łatwo pokonali swego liczebnie silniejszego przeciwnika. Tytus, przemawiając do swoich żołnierzy, widząc ich zapał i wolę walki, tak przedstawił wzajemne relacje: „Żydzi wprawdzie odznaczają się niezwykłą odwagą i zdolni są gardzić śmiercią, lecz brak im dyscypliny wojskowej i doświadczenia wojennego i dlatego zasługują raczej na nazwę motłochu niż wojska…. Wojen nie wygrywa się liczbą ludzi, chociażby byli oni zdatni do walki, lecz ich dzielnością nawet przy niewielkiej liczbie”.
Po czterech latach wojny Rzymianie zdobyli Jerozolimę i doszczętnie ją zniszczyli. Zginęło ok. 1,1 mln ludzi, co stanowiło około jednej trzeciej całej ludności żydowskiej. Do niewoli wzięto ok. 100 tys. Była to największa tragedia tego narodu do czasu II wojny światowej. Kończąc opowieść o zburzeniu Jerozolimy, Józef Flawiusz pisze, że miasto „nie zasłużyło na tak okropny los niczym innym, jak tym, że wydało pokolenie, które wtrąciło je w otchłań zagłady.
Polskie refleksje
Uniwersalność tego dzieła polega na ukazaniu tragicznych skutków ulegania uniesieniom patriotycznym nawołującym do zbrojnej walki bez przygotowanej do tego armii, w obliczu przeważających pod każdym względem sił przeciwnika. Co gorsza uniesienia te i coraz wyższy poziom emocji z tym związanych powodują całkowite zaślepienie ich autorów na rzeczywisty stan rzeczy. Dochodzi do tego głęboka nienawiść spowodowana prowokacjami. Powoduje ona, że wszystkie głosy rozwagi, rozsądku, a także zwykłych rachunków uważane są za zdradę, a ta w warunkach wojennych karana była śmiercią. Czytając dzieło Flawiusza nasuwa się porównanie wypadków sprzed prawie dwóch tysięcy lat do Powstania Warszawskiego z podobnymi skutkami zarówno co do strat ludnościowych, jak i zrujnowania miasta. Co gorsza, stało się to po powstaniu listopadowym 1830 roku, jak i styczniowym 1863 roku, które poprzedzały tę klęskę. Późniejsza gloryfikacja powstańców jako bohaterów narodowych jest całkowicie zrozumiała, nawet konieczna dla ukazania ich hartu ducha, odwagi i poświęcenia. Znacznie już gorzej, kiedy upamiętnieniom tych wydarzeń nie towarzyszy żadna refleksja na wyższym poziomie. Jaki był cel powstania? Jakie były efekty powstańczych decyzji? Jakie były szanse ich realizacji? I to szanse nie życzeniowe, ale te realne i wcześniej przygotowane. Tej refleksji nieodparcie brakuje.
Obchody kolejnych rocznic są tego najlepszym przykładem. Oto największym wydarzeniem są koncerty powstańczych pieśni. Oczywiście są to bardzo potrzebne imprezy. Tyle tylko, że powinien być to początek wszelkich obchodów. Tymczasem na tym się kończy. Żadnych strategicznych i politycznych analiz tych wydarzeń nie ma. Jak to nie ma? Ależ są, wydano przed laty doskonałe materiały o tej tematyce. Tyle tylko, że nie są one wznawiane i powszechnie dostępne. Ten brak jest również tragiczny. Zwiastuje kolejną powtórkę katastrofy narodowej dla tych, którzy niczego nie chcą się nauczyć z minionej historii i biorą z niej tylko rzeczy przyjemne i miłe. Znajdujemy się w sytuacji, kiedy przypominanie o „Wojnie żydowskiej” i jej skutkach staje się konieczne, tylko po to, abyśmy nigdy więcej nie musieli przeżywać podobnych wydarzeń.