„Kurier Warszawski” z 8 lipca 1931 roku informował: „Wczoraj zmarł na przewlekłą cukrzycę śp. prof. Zygmunt Wolski, powszechnie znany bibliofil i w swoim czasie długoletni pomocnik bibliotekarza ord. Krasińskich.” Po czym następowała krótka charakterystyka Zmarłego. Próżno jednak szukać tej postaci w wyszukiwarkach internetowych. Jego nazwisko pojawia się wprawdzie tu i ówdzie, jednak występuje w kontekście innych informacji, raczej jako obecny „przy okazji”.
To duże nieporozumienie, bowiem Zygmunt Wolski w sposób wybitny realizował mądry, szlachetny i ze wszech miar patriotyczny nakaz, jakim było ratowanie polskich druków w okresie zaborów. Gdzie jak gdzie, ale na ziemiach polskich pod zaborami, wszelkiej maści kolekcjonerzy polskich pamiątek, powinni być zaliczani do szeregu żołnierzy walczących o niepodległość Ojczyzny, podobnie jak ci, którzy toczyli boje na polu bitwy czy prowadzili działalność konspiracyjną. Zresztą niektórzy z nich potrafili łączyć jednocześnie te trzy aktywności, wypełniając swoje życie takim rodzajem patriotycznych powinności, które były najbardziej potrzebne w danej chwili. Zygmunt Wolski nie walczył karabinem ani szablą na polu bitwy. Za oręż służyła mu książka i wszelkie słowo pisane i drukowane, które należało zachować dla przyszłych pokoleń, by poznawały swoje dzieje.
Zygmunt Wolski urodził się 19 lutego 1862 roku w Kąkolewnicy w powiecie radzyńskim w województwie lubelskim. Pochodził z zubożałej szlachty, „chodzącej dzierżawami”, tzn. utrzymując się z dzierżawy majątków od bogatszych właścicieli ziemskich. Mimo trudnej sytuacji finansowej Zygmunt Wolski ukończył gimnazjum w Białej Podlaskiej, a następnie rozpoczął studia filologiczne i filozoficzne. Początkowo studiował w Warszawie. Jak wiadomo, Uniwersytet Warszawski, zwany od 1862 roku Szkołą Główną, w ramach represji popowstańczej 1863 został zamknięty, a w jego miejsce powołano Cesarski Uniwersytet, silnie zrusyfikowany, opanowany przez pracowników sprowadzonych z głębi Rosji. Program rusyfikacji powodował, że polscy studenci od czasu do czasu organizowali bojkot uczelni, co powodowało spadek studiujących z 60% do zaledwie 10% w 1905 r. Bojkotujący wyjeżdżali do innych miast, by kontynuować studia. Wolski wybrał studia filozoficzne we Fryburgu.
Warto przy tym zaznaczyć, że kiedy w 1915 roku Niemcy zajęli Warszawę i Uniwersytet Warszawski ponownie został otwarty, Zygmunt Wolski wznowił studia filologiczne. Miał wówczas 53 lata i był najstarszym studiującym studentem. Z tej okazji w warszawskiej prasie pojawiły się wzmianki wraz ze zdjęciem najstarszego studenta. Gwoli prawdy, jego ówczesna wiedza dalece przewyższała program, który realizowano w toku studiów. Może starszy wiekiem, ale ciągle młody duchem, przysiadał się do młodszych studentek i opowiadał kawały, czasami nie zawsze przyzwoite. Uchodziło mu to na sucho, bowiem wykładowcy sami byli jego kolegami. Poza tym Wolski często przynosił na zajęcia egzemplarze druków ze swoich zbiorów. Po co zatem studiował? Dla „papierka”, aby pokazać uzyskanie uprawnień do pracy zawodowej. A w tej dziedzinie był już wówczas specjalistą, jakich mało.
Specjalizował się w drukach Michała Grela (Groella), który przeniósł w 1768 swoją drukarnię z Drezna do Warszawy pod nazwą Drukarnia Narodowa. To właśnie z tej drukarni wyszedł druk Ustawy Rządowej, znany jako Konstytucja 3 Maja z 1791 roku, a także wiele innych tytułów, w tym tygodnik „Zabawy Przyjemne i Pożyteczne”. Zygmunt Wolski przyczynił się do poznania dziejów wydawniczych, publikując „Spis wydawnictw, wyszłych w Dreźnie, Lipsku i Warszawie, nakładem, lub czcionkami Michała Grella (Groella)”. Spis ten znalazł się jako część składowa monografii „Michał Groell, obrazek na tle epoki Stanisławowskiej”, Kraków 1896 – autorstwa historyka Adolfa Pawińskiego. Wolski był wówczas pomocnikiem bibliotekarza w bibliotece Ordynacji Krasińskich w Warszawie. Jednocześnie pracował jako nauczyciel w szkołach prywatnych, ucząc po kryjomu języka polskiego. Czasem przynosił na zajęcia eksponaty ze swojej biblioteki.
Jakim był nauczycielem? Sporo na ten temat pisał inny bibliofil, ale i nauczyciel, Jan Michalski, w swojej wspomnieniowej „55 lat wśród książek”. Wolski nie był nauczycielem wzorowym. Uczniom na początku roku szkolnego zadawał pracę pisemną, której nie sprawdzał. Nie wyrzucał jednak tych prac, bowiem, jak mówił, „może ich autorzy będą kiedyś sławnymi?” Dyrektorzy szkół niejednokrotnie próbowali przywołać Wolskiego „do porządku”, ale nic z tego nie wynikało. Tym bardziej, że sami uczniowie nie byli zainteresowani zmianami. Co ciekawe, odnosili się do nauczyciela z szacunkiem i wiele zyskiwali na jego interdyscyplinarnych wywodach. Kiedyś Wolski otrzymał w prezencie od swojego byłego ucznia pracę naukową, z dedykacją – nauczycielowi, „który rozbudził zamiłowanie do przyrody ojczystej”. Potrafił dawać sobie radę z młodzieżą w każdej sytuacji. Jeden z uczniów próbował „wkręcić” nauczyciela, pytając o znaczenie jakiegoś nieprzyzwoitego słowa. Wolski zamiast odpowiedzieć, popatrzył na ucznia, zapytał ile ma lat, a kiedy otrzymał odpowiedź, odpowiedział, że z takim „baranem, który jest prawie dorosły i nie wie co oznacza to słowa, nie ma zamiaru rozmawiać”. Skonfundowany uczeń tylko naraził się na śmiech i żarty kolegów.
Uczniowie znali zamiłowanie swego nauczyciela do starych ksiąg. Podczas pobytu na wycieczce szkolnej odwiedzili bibliotekę klasztorną. Wolski odkrył tam rzadki druk, który leżał na podłodze, nikomu najwyraźniej niepotrzebny. Zakonnicy jednak w żaden sposób nie godzili się na sprzedaż druku twierdząc, że reguła zakonna na to nie pozwala. Kiedy jednak wycieczka opuściła klasztor, jeden z uczniów wyciągnął zza pazucha druk. Wolski najpierw „rypnął pogadankę”, ale uczniowie przekonali jednak nauczyciela mówiąc, że „w klasztorze ta książka i tak nikomu nie jest potrzebna, skoro leżała na podłodze”. Kolekcjoner sam czasami uciekał się do „smykania”, kiedy inne metody nie działały. Tak postąpił podczas wizyty w innej bibliotece zakonnej, w której rzadkie druki walały się po pomieszczeniu, stanowiącym tylko z nazwy bibliotekę. Oprócz książek było tu wiele innych przedmiotów, co wskazywało raczej na skład rzeczy zbędnych. Także tym razem zakonnicy nie chcieli ani podarować, ani sprzedać ciekawych egzemplarzy. Wolski poutykał książki za pazuchę, do spodni, część związał sznurem i spuścił przez okno na zewnątrz. I tym sposobem ratował dobra narodowe. Nie dla siebie. W testamencie ponad 30 tysięcy egzemplarzy woluminów zapisał Bibliotece Publicznej w Warszawie.
Osobnym zasobem były zbiory etnograficzne, na które składały się wyroby ceramiczne, wycinanki, rzeźby, wyroby rzemiosła chłopskiego, przekazane do Muzeum Przemysłu i Rolnictwa. Bo etnografia była także w kręgu jego zainteresowań. Jako członek Komisji Archeologiczno-Antropologicznej w Akademii Umiejętności w Krakowie, publikował efekty swoich badań ludoznawczych w piśmie „Wisła”, redagowanym przez Jana Kasprowicza. O wartości zbiorów Wolskiego niech świadczy fakt wykorzystania jego eksponatów do ilustracji monumentalnej sześciotomowej pracy Piotra Chmielowskiego „Historia literatury polskiej”. Zbiory po śmierci darczyńcy znalazły godne miejsce i udostępnione, służyły nauce polskiej. Wolski co prawda już wcześniej marzył, by nabyć kamienicę, wysiedlić lokatorów i całość wypełnić zbiorami. Jednak pozostało to tylko w sferze marzeń. Jego środki finansowe nie pozwalały na tak poważne inwestycje, wystarczały „zaledwie” na zakup eksponatów, na co nigdy nie żałował pieniędzy. Nawet kosztem rodziny, która czasami musiała zmagać się z brakiem pieniędzy. Niestety większość jego zbiorów uległa zniszczeniu podczas II wojny światowej.
On sam tego nie doczekał. Pozostawił jednak po sobie zbiór, który świadczył o mądrości, szlachetności i wytrwałości jego właściciela. I zapisał się w pamięci wielu mu współczesnych, jako człowiek ogarnięty pasją ratowania narodowych skarbów polskiej kultury.