W polityce międzynarodowej atmosfera jest coraz gęstsza. Na szczeblu globalnym narasta rywalizacja Waszyngtonu i Pekinu. Na terenie postsowieckim, zgodnie z moimi publicznymi przewidywaniami, Azerbejdżan zajął Górny Karabach, co było oczywiste już po sukcesie ofensywy Baku sprzed roku. Skądinąd nie rozumiem, czemu niemała część polskich mediów używa z maniakalnym, ale też pewnie bezmyślnym, uporem rosyjskiej terminologii, rosyjskich nazw geograficznych, mimo że istnieją ich odpowiedniki w języku polskim. Stąd czytaliśmy w różnych portalach i portalikach o „Nagorno-Karabachu”, a nie – jak Pan Bóg przykazał – „Górskim Karabachu”. Czasem też pojawia się, choć coraz rzadziej, wprost przepisany z rosyjskiego termin „Zakaukazie”, zamiast funkcjonującego od dawna w języku polskim i obiektywnego zresztą pojęcia „Południowy Kaukaz”.
Wracając do naszych geopolitycznych baranów, to wyraźnie widać w Unii Europejskiej kontrofensywę Berlina. Po tym, jak Niemcy straciły bardzo dużo na znaczeniu w wymiarze międzynarodowym, po fiasku ich polityki wschodniej, po 24 lutego 2022 i gdy w istotny sposób wzrosły wpływy Polski zarówno w regionie jak i w wymiarze szerszym, jako partnera numer jeden USA w UE-27 – teraz nasz zachodni sąsiad ruszył z kopyta, mówiąc tytułem powieści Marcela Prousta: „W poszukiwaniu straconego czasu”. Berlin usiłuje odzyskać to, co zostało zapisane po stronie aktywów Rzeczypospolitej i na minusowym saldzie Republiki Federalnej Niemiec. Najpierw była inicjatywa odejścia w UE od zasady jednomyślności – przy czym wtedy słyszeliśmy solenne zapewnienia, że dotyczy to tylko obszaru polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Teraz okazało się – mówiła o tym Ursula Gertrud von der Leyen w Strasburgu przed dwoma tygodniami – że Unia (dodajmy, że z inspiracji Berlina) chce przejść do zasady kwalifikowanej większości w bardzo wielu obszarach, ale też „uwspólnotowić” (co za eufemizm!) szereg polityk unijnych. Tłumacząc z „euronowomowy” na nasze: zabrać kolejne kompetencje państwom narodowym. Będzie to oczywiście korzystne dla dwóch głównych akcjonariuszy spółki akcyjnej o nazwie „UE”, czyli Niemiec i Francji.
Teraz z kolei Berlin zapowiedział poparcie dla nowych regulacji dotyczących polityki imigracyjnej. Oznacza to przyspieszenie prac nad, niestety, zliberalizowaniem polityki imigracyjnej – tak, aby zakończyć je przed końcem kadencji obecnych władz Unii. W praktyce: do kwietnia 2024.
A to Polsce źle wróży. Tym bardziej trzeba wygrać 15 października…