Długa rozmowa prezydentów Chin i Ukrainy dowodzi pragmatyzmu Kijowa. Nasz wschodni sąsiad zbroi się dzięki wsparciu Polski, ale przede wszystkim USA, zarówno militarnym, jak i co szczególnie ważne – wywiadowczym. A mimo to Zełenski podejmuje nie zdawkowe i kurtuazyjne, tylko poważne rozmowy z największym, strategicznym konkurentem Stanów Zjednoczonych Ameryki czyli Chińską Republiką Ludową. Oczywiście idą za tym konkretne decyzje. Ukraina wysyła do Pekinu swojego nowego ambasadora, a do Kijowa przyjedzie specjalny wysłannik prezydenta Chin Xi. Po co? Żeby rozmawiać o „planie pokojowym” i żeby, jak to określa strona chińska, „rozwiązać konflikt”. Jakoś to sformułowanie, zupełnie inne niż „wojna”, „agresja”, nie przeszkadza stronie ukraińskiej. Uważam, że należy przeanalizować tę postawę Ukrainy. Nasz wschodni sąsiad bowiem pokazał, że nie jest zakładnikiem pewnych stereotypów. Na przykład: skoro USA są naszym największym sojusznikiem to „nie podajemy ręki ich największemu rywalowi czyli Chinom”. Tymczasem Zełenski pokazał elastyczność godną poważnego gracza na arenie międzynarodowej. Przyjaźni się z Waszyngtonem, pertraktuje z Pekinem, przyjmuje poparcie od Warszawy, która nawet nie stawia w związku z tym jakichkolwiek warunków, nie wypomina Berlinowi prorosyjskiej postawy przez wiele lat – przeciwnie, to właśnie Berlin w pierwszym rzędzie z krajów europejskich jest przez Ukraińców zaproszony do odbudowy ich państwa (taka była konkluzja spotkania ukraińskiego prezydenta z wicekanclerzem Niemiec i ministrem gospodarki Robertem Habeckiem).
A w Polsce? Oburzenie na Macrona, że pojechał do Chin, żeby podpisać olbrzymie kontrakty dla francuskiego rolnictwa (wieprzowina), energetyki (elektrownie wiatrowe) i przemysłu lotniczego (samoloty i helikoptery plus otwarcie linii produkcyjnej Airbusa). A niedawno tego też jakże pragmatycznego Macrona w Waszyngtonie witano czerwonym dywanem – i dalej go będą tak witać.
Polska polityka zagraniczna też musi być i pragmatyczna i elastyczna. I przede wszystkim powinna bronić polskich interesów, a nie „zbawiać świat cały”. Bo na tymże świecie ceni się przede wszystkim tych – i robi się interesy przede wszystkim z tymi – którzy dbają właśnie o własne interesy.