…Zabierali nas chyłkiem jak zbóje / Drzwi zamknięte otwierał łom…

To nie tylko słowa pieśni, taka była rzeczywistość stanu wojennego. Takich sytuacji były setki, może tysiące. Z nakazem internowania bądź aresztowania, albo tylko „zaproszenia” na rozmowę na komendę milicji. Wybierano czas nocy, by zwielokrotnić efekt zaskoczenia połączonego ze strachem. Wiadomo, człowiek wyrwany nagle ze snu łomotem w drzwi, jest mniej podatny na stawianie oporu. Aczkolwiek znam sytuację, kiedy po wejściu do mieszkania esbek dostał łomot, bo akurat trafił na mniej zastraszonego i bardziej „wyrywnego”. Ale to były nieliczne wyjątki.

Jest tu taki jeden major, do wszystkiego mnie przekonał
I powiedział, że rozumie wszystkie moje motywacje,
Ale co mi pozostało – pyta – wrona, co czerwona?
Żeby Polska była Polską? Bezsensowne demonstracje.

Fragment „Listu studenta Polaka do ojca” Jacka Kaczmarskiego oddaje jeden ze scenariuszy esbeckich przesłuchań. W pierwszych dniach stycznia 1982 roku we wrocławskiej „Gazecie Robotniczej” ukazało się kilka oświadczeń lokalnych działaczy „Solidarności” z Dolnego Śląska. Jednym z nich był wołowski działacz:

Sierpień 80, powstanie „Solidarności” i wielkie nadzieje na lepsze jutro. Społeczeństwo ogarnięte euforią. Wydawało mi się, że i ja nie mogę wobec zachodzących zmian pozostać na uboczu. Zaangażowałem się w działalność związkową bez reszty, nie licząc się z czasem, rodziną i kosztami. Starałem się w swojej działalności kierować rozsądkiem i realizmem. Dziś z perspektywy czasu widzę, jak wiele błędów i nierozważnych decyzji podjęliśmy jako działacze (tak w skali makro jak i mikro). W moim odczuciu każda działalność społeczna w tym i związkowa musi mieć pewne elementy działalności politycznej, jednak działania na tym polu musi cechować rozwaga i realizm. Myślę, że związek w ostatnim okresie zapomniał o tym, że Polska leży w tej a nie innej części Europy, że wchodzi w skład tych, a nie innych ugrupowań społecznych, gospodarczych, wojskowych i że jest w tym bloku ważnym ogniwem. W sferze działań ekonomicznych uważam, że związek popełnił wiele błędów. Wielu z nas, działaczy, świadomie czy nieświadomie przyczyniało się do pogłębienia kryzysu ekonomicznego. Ciągłe negacje, ustawianie się na „nie”, stało się z biegiem czasu wręcz irytujące. Cechowała naszą działalność wielka niecierpliwość i wręcz pewna obsesja na tym punkcie. Dziś postulat – jutro realizacja, a jeśli nie, to pojutrze – strajk.

Dzisiaj widzę, że tak nie wolno było nam stawiać sprawy. Bez gruntownego przeanalizowania wszystkich uwarunkowań natury ekonomicznej, społecznej i politycznej bardzo chętnie sięgaliśmy po broń ostateczną – strajk. W sferze działań propagandowych związek również nie ustrzegł się błędów. W ostatnim okresie działalności związkowej raziła mnie negacja wszystkiego, co nie było firmowane przez „Solidarność”, jak i brak tolerancji, o której w naszym związku tak wiele się mówiło. Z jednej strony pluralizm, a z drugiej cenzura wewnątrzzwiązkowa – myślę, że nie jest to do pogodzenia. W tych kilku zdaniach skoncentrowałem się na negatywach w działalności związkowej, chociaż należałoby wspomnieć i o pozytywach. Jednak dla mnie, działacza autentycznie zaangażowanego, jest tych negatywów zbyt wiele, abym mógł w dalszym ciągu udzielać się społecznie w szeregach NSZZ „Solidarność”.

Były działacz wołowskiej „Solidarności” i dzisiaj nie odżegnuje się od słów tekstu sprzed czterdziestu lat. Napisał go – jak twierdzi – po przeanalizowaniu wszystkich aspektów tamtego czasu. Esbek, który go przesłuchiwał, zadał mu pytanie: „No i co, gdzie są pana koledzy? Zostawili pana samego, oni chodzą na wolności, a pan jest u nas.” Funkcjonariusz SB nie oczekiwał odpowiedzi. Oczekiwał, by działacz „Solidarności” pokajał się publicznie. I on to zrobił. W zamian dostawał paszport na zagraniczne wyjazdy na Zachód. A wyjeżdżał często, prawie każdego roku. Jak twierdzi, władza liczyła, że po którymś razie tam pozostanie.

Autorem kolejnego oświadczenia był działacz z Milicza, Władysław B.: Oświadczam, że nie zamierzałem i nie zamierzam łamać porządku prawnego określonego Dekretem Rady Państwa o stanie wojennym. Oświadczenie przywódcy protestu sierpniowego na Dolnym Śląsku, Jerzego Piórkowskiego opublikowanego w „MD”, uznaję za swoje. Uważam, że właśnie dzisiaj, kiedy zagrożona jest przyszłość ojczyzny, każdy obywatel tego kraju może i powinien przyczynić się do stworzenia najbardziej optymalnych warunków dla wyprowadzenia kraju z kryzysu gospodarczego. Ofiary wszystkich ojców i przyszłość naszych dzieci wymagają od każdego Polaka i Polki zrozumienia, zachowania spokoju, wyrzeczenia się prywatnych, często wygórowanych ambicji. Tylko spełnienie tych warunków stworzyć może sytuację, która pozwoli na odwołanie stanu wojennego. Katastrofalna sytuacja gospodarcza kraju wymaga zaangażowania wszystkich rąk i umysłów, wymaga zaangażowania autorytetów dla tworzenia twórczej atmosfery pracy. W związku z powyższym – powinienem i chcę być na swoim stanowisku pracy. Sumiennie pracując chcę wnieść swój wkład w wielki proces naprawy PRL.

Chwilę po publikacji w prasie, jego autor został zwolniony z aresztu. Esbecja wykorzystała szczególną sytuację aresztowanego, który miał chorą małżonkę oraz małe dzieci. Załamanie, które było spowodowane brakiem wiadomości od rodziny, pomogło esbekom.

Idź wyprostowany wśród tych co na kolanach, wśród odwróconych plecami i obalonych w proch, ocalałeś nie po to aby żyć (…) Bądź wierny. Idź. (Zbigniew Herbert)

Śp. Stanisław Jach z Milicza był kierowcą PKS. W sierpniu 1980 roku organizował strajk w milickiej bazie przedsiębiorstwa. Po wprowadzeniu stanu wojennego nie zaprzestał działalności, teraz już w konspiracji. Przewoził „bibułę”, zbierał składki związkowe, zajmował się kolportażem podziemnych wydawnictw. W marcu 1982 roku został aresztowany i decyzją komendanta wojewódzkiego MO we Wrocławiu, internowany w Zakładzie Karnym w Nysie. Przebywał tam do 28 czerwca, najdłużej spośród pozostałych internowanych z Milicza. W dniu kiedy został internowany, dyrekcja PKS zwolniła go z pracy, pozbawiając sześcioosobową rodzinę środków do życia. W „internacie” Stanisław Jach nie był spolegliwy wobec dyrekcji więzienia. Odmówił podpisania lojalki, uczestniczył w głodówce więźniów, za co odmawiano mu widzeń z rodziną. Przez kilka kolejnych lat rodzina borykała się z biedą – esbecja nie pozwalała na zatrudnienie „solidarnościowej ekstremy”. Nie złamano go. On i jego rodzina zapłacili olbrzymią cenę za swoją twardą postawę.

Lokalni działacze „Solidarności” po wprowadzeniu stanu wojennego mieli o wiele trudniej od swoich kolegów z wielkich aglomeracji. W małych społecznościach nie można było liczyć na anonimowość. W takich miejscowościach jak Milicz albo Wołów na Dolnym Śląsku mieszkańcy znali się, choćby z widzenia. I płacili wyższą cenę od swoich kolegów z dużych miast z powodu bezkarności lokalnych władz. Ale i w mniejszych ośrodkach można było zachować twarz i nie iść na skróty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *