czyli jak być dumnym z własnej niemocy
Polska dyplomacja jest ewenementem na skalę światową. Według niektórych mamy dobre, albo nawet bardzo dobre relacje ze wszystkimi państwami, a już na pewno z naszymi sąsiadami. Nie jest to proste, gdy jest się brzydką panną bez posagu. Na szczęście Ministerstwo Spraw Zagranicznych od lat dba o to, abyśmy mimo tych wszystkich naszych wad mogli zasłużyć sobie na określenie europejskiego prymusa. Czyli takiego ucznia, który odznacza się najlepszymi postępami w pobieranej nauce i nie sprawiającego problemów pedagogicznych.
Jaki jest cudowny przepis na tak doskonałą politykę zagraniczną? Te z pozoru trudne i wielowątkowe pytanie posiada całkiem prostą odpowiedź. Wystarczy niczego nie chcieć, niczego się nie domagać i o wszystkim co było złe zapomnieć. Sukces gotowy. Prawda, że proste? Chcemy mieć dobre stosunki z sąsiadem, który włamał się do naszego domu, ukradł nasze rzeczy i pobił domowników, to dajmy temu spokój i zapomnijmy o całej sprawie. Sąsiad już dawno się zmienił, a takie wypominanie mu przeszłości jeszcze go rozzłości i co wtedy będzie? Tak właśnie wyglądają stosunki między Polską a Niemcami, które – przypomnijmy – są wzorcowe.
Niestety z naszego prymusostwa nie każdy chce brać przykład. Istnieją jeszcze państwa niedojrzałe i nie tak sprawne w dyplomatycznym fachu. Taka Grecja uparcie domaga się od Niemiec odszkodowań za II wojnę światową. Widać, że wstydu nie mają. I co im z tego przyjdzie? Osłabia to wzajemne relacje, a i tak wiadomo, że reparacji nie będzie, bo Niemcy nie chcą ich wypłacać. Co prawda na mocy porozumienia z 2021 roku Namibii dostanie się ponad miliard euro za wymordowanie ponad 100 lat temu przez Niemców ludzi z plemion Herero i Nama. Ale nie porównujmy skuteczności dyplomatów tego państwa z Polską, bo tylko się ośmieszymy. My wiemy, że reparacje się nam nie należą, bo sami się ich zrzekliśmy rękami komunistycznych zbrodniarzy bez żadnego mandatu społecznego do rządzenia krajem, zgodnie z wolą Związku Sowieckiego.
Dostaliśmy też w prezencie tzw. „Ziemie Odzyskane”. Co prawda Niemcy były zmuszone je oddać na mocy porozumieć Teheran-Jałta-Poczdam i stanowiły one łup wojenny Józefa Stalina, tego samego który kreśląc granice powojenne Polski pozbawił jej ponad połowy terytorium, ale nie zmienia to faktu, że teraz są one w naszych granicach. Kto wie, może to my powinniśmy zapłacić za nie coś Niemcom? A może Rosjanom, bo to tak de facto prezent od nich? Zostawmy te rozważania na kiedy indziej. Najważniejsze, że dzięki Niemcom jesteśmy w Europie, tej Europie którą 85 lat temu Niemcy chciały zniszczyć. I to od nich tak pilnie uczymy się jej wartości.
Natomiast jak już jesteśmy przy utraconych terytoriach, to warto wspomnieć o drugim naszym sąsiedzie, z którym od lat mamy bardzo dobre relacje, określane mianem strategicznego partnerstwa. Ukraina, bo o niej mowa, jest perłą w koronie polskiej dyplomacji. To na jej życzenie zmieniliśmy niedawno nasz język. Dawniej się mawiało „na Ukrainie” a teraz mówimy „w Ukrainie”. Brzmi to lepiej i prościej wymówić. Trudno jest wymienić wszystkie sukcesy polskiej dyplomacji w stosunku do Kijowa. Ukraiński parlament ogłasza zbrodniarzy z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i tak zwanej Ukraińskiej Powstańczej Armii bohaterami narodowymi, a my nic. Budowane są pomniki Stepanowi Banderze i Romanowi Szuchewyczowi, a my nic. Urządzane są marsze na cześć weteranów z SS Galizien, a my nic. Ukraina ogłasza rok 2019, rokiem Bandery, a my nic. Ukraiński IPN forsuje tezy o kolonizacji przez Polskę ukrainnych ziem w tym Przemyśla, a my nic.
Jest dobrze, ale mogło być lepiej. Mimo wszystkich naszych starań: przyjęcia milionów uchodźców wojennych, wysłania sprzętu militarnego, pomocy humanitarnej, wstawiennictwa na arenie międzynarodowej – nadal słyszymy, że robimy za mało. Ba, jednego razu prezydent Zełenski, przemawiając w ONZ na temat kryzysu zbożowego, zrównał Polskę z rosyjskim agresorem. Był to wyraźny znak dla naszej dyplomacji, że tak jak konik z powieści Orwella „Folwark zwierzęcy” powinna ona „pracować jeszcze ciężej i wstawać pół godziny wcześniej niż inne zwierzęta” aby takie pretensje ze strony Ukrainy się więcej nie powtórzyły.
Są niestety skrajne, nieodpowiedzialne środowiska, które tym dobrym relacjom wkładają kij w szprychy. No bo czym jest prośba o umożliwienie ekshumacji pomordowanych rodaków, jak nie właśnie takim psuciem wzajemnych relacji. Dla wszystkich powinno być jasne, a już zwłaszcza dla polskich żołnierzy, że jak zginą, to o ich ciało państwo polskie nie będzie się upominać. Pozwoli im spoczywać w dołach śmierci, bo tego wymaga nasz interes narodowy, nasza duma, tradycja i wyznawane przez nas wartości europejskie. Jaka to piękna lekcja patriotyzmu dla młodego pokolenia.
Niestety nie wszyscy dorośli do tej polityki. Nie tak dawno, 25 września mówił o tym Bogdan Borusewicz w wywiadzie dla PAP. Zapytany przez dziennikarza czy można budować relacje z Ukrainą bez historycznych fundamentów odparł, że „nie to, czy można, czy nie można tylko należy!”. Oczywiście, tak wytrawnemu politykowi słowo „ludobójstwo” przez usta nie przechodziło, a z kultem zbrodniarzy na Ukrainie trzeba zwyczajnie się pogodzić. Nie od dziś wiadomo, że jak cywilizowany kraj chce czcić bandytów, którzy mordowali cywili z pobudek etnicznych czy rasistowskich, to nikomu nic do tego. Dla pana Senatora z KO największym problemem są ofiary i ich krewni. To one uporczywie upominają się o ekshumacje, a jak pan Senator słusznie zauważył – „a jak się Ukraina nie zgodzi, to co, mamy jej przestać pomagać i nie wpuścić do UE”. Prawda, że absurd? Polscy dyplomaci wiedzą, że można od czasu do czasu o coś ładnie poprosić, ale jak strategiczny partner tupnie nogą, to powinno się natychmiast odstąpić, przeprosić i robić dalej swoje, tak jak partner od nas wymaga.
Jeszcze te nieszczęsne uchwały w sprawie kolejnych rocznic „zbrodni wołyńskiej”. „Ja się pytam po co? Wystarczy raz” – tłumaczył Bogdan Borusewicz dziennikarzowi z PAP. Panu Senatorowi gesty ze strony Ukrainy nie są do niczego potrzebne. On wie, że należy ją wspierać bez względu na wszystko co robi, albo nie robi. Zapewne wiedzą to też i Ukraińcy, dlatego darzą nas tak ogromną estymą. Sami na nią ciężko zapracowaliśmy przez wiele lat.
I tak jak Kresowianie są największą przeszkodą we wzajemnych relacjach z Ukrainą, tak mniejszość polska na Litwie jest największą przeszkodą w stosunkach z Wilnem. Jak wiadomo traktat polsko-litewski jest nieustannie łamany przez Litwę, a prawa Polaków nieprzestrzegane, ale nasza dyplomacja dzielnie walczy, aby to wszystko zamieść pod dywan. Dla Czechów jesteśmy raczej obiektem do żartów, ale jak wiadomo śmiech to zdrowie, więc jest dobrze. Na zakończenie nie wypada nie podziękować. Podziękować naszym elitom i klasie politycznej za wzorowe odgrywanie roli brzydkiej panny bez posagu, prymusa w Europie. Drogowskazu dla innych, wzoru jak skutecznie dbać o swój interes narodowy. Reszta to omamy i urojenia.