Krzysztof Kamil Baczyński – poeta, żołnierz

Na wieść o wstąpieniu Baczyńskiego do oddziału dywersyjnego Stanisław Pigoń powiedział Kazimierzowi Wyce: „Cóż, należymy do narodu, którego losem jest strzelać do wroga z brylantów”.

Wrażliwy, delikatny, słabego zdrowia. Od urodzenia wymagał dużej troski, tym bardziej że rodzice stracili już jedno dziecko, córkę Kamilę. Ojciec niestety nie wspierał żony w trudach opieki nad synem i opuścił rodzinę. Matka skupiła całą uwagę na chorowitym Krzysztofie, starała się, by niczego mu nie zabrakło. Zadbała, by uczęszczał do renomowanego gimnazjum, a potem liceum im. Stefana Batorego. Był w jednej klasie z Aleksym Dawidowskim (ps. Alek), Janem Bytnarem (ps. Rudy) i Tadeuszem Zawadzkim (ps. Zośka), należał do tej samej co oni drużyny harcerskiej.

Lata szkolne to również zauroczenie ideami socjalistycznymi, zapisał się do Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej „Spartakus”, a w gazecie związkowej opublikował swoje początkowe wiersze. Fascynacja socjalizmem minęła bez śladu po ataku Związku Sowieckiego na Polskę 17 września 1939 roku, a jeszcze bardziej po odkryciu grobów katyńskich w 1943 roku.

Miał plany i marzenia jak każdy młody człowiek. W czerwcu 1939 roku on i jego koledzy z klasy zdali maturę, wchodzili w świat dorosłości pełni optymizmu i wiary. Nie przypuszczali, że etap kształtowania charakterów – czas wielkiej rzeźby – upłynie im z głową ciężką na karabinie.

Rozpoczął się ponury, śmiercionośny czas okupacji. Niemcy z właściwą sobie precyzją niszczyli polski naród masowymi egzekucjami, wywózkami do obozów koncentracyjnych, łapankami. Wiosną 1943 roku zginęli w akcji pod Arsenałem „Rudy” i „Alek”, a kilka miesięcy później także „Zośka”. Każdy dzień był walką o przetrwanie, o zdobycie pożywienia i jakiejś choćby dorywczej pracy. Trzeba też było myśleć o własnej przyszłości i wykształceniu. Profesorom, nauczycielom, naukowcom groziły największe prześladowania. Mimo to w warunkach konspiracyjnych prowadzili szkoły i uniwersytety, a chętnych do uczenia się nie brakowało – młodzi ludzie licznie uczęszczali na tajne komplety.

Baczyński studiował polonistykę. Spotykał się z innymi studentami nie tylko na wykładach. Wszyscy potrzebowali odrobiny normalności, zapomnienia o koszmarach okupacji, chcieli się cieszyć młodością, przeżywać miłość, chodzić do kawiarni, na tańce – po prostu żyć. W tym czasie Krzysztof poznał Barbarę, przyszłą żonę. Tak jak on interesowała się literaturą, pisała wiersze i oczywiście była pod wielkim wrażeniem jego utworów. Nie ona jedna. Doceniali go znani pisarze – Jarosław Iwaszkiewicz, Czesław Miłosz, Jerzy Andrzejewski. Ich opinie były zgodne: w ciągu kilku okupacyjnych lat Baczyński osiągnął pełną dojrzałość poetycką, tak jakby czuł, że ma niewiele czasu tu na ziemi, a musi wiele powiedzieć tym, którzy przeżyją.

Mówi więc o wojnie, ale nie takiej, jaką przedstawiają filmy lub powieści; w nich wojna to starcie dobra ze złem, krwawe bitwy, ofiarne stosy – u Baczyńskiego nie ma opisów walk, ale jest przytłaczające doznanie potęgi zła. Zło spada nieoczekiwanie, przerywając dziecięce sny, co jak motyl drżą, i zamieniając światło poranka w czarną, nieprzeniknioną noc.

Kraj lat dziecinnych święty i czysty zderzy się z brutalną rzeczywistością, w której nie ma miejsca na niewinność, trzeba przemierzać po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg. Miejsce poety to pole bitewne, a nie bujne obłoki. Trzeba więc pożegnać już na zawsze dom i matkę, która, znając go, nie może mieć nadziei:

I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,
i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut – zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.
Czy to była kula, synku, czy to serce pękło?

(Elegia o… [chłopcu polskim])

Latem 1943 roku poeta wstąpił do Szarych Szeregów, trafił do Batalionu „Zośka” i przeszedł szkolenie w Tajnej Szkole Podchorążych. W mieszkaniu młodych Baczyńskich gromadzono broń i nielegalną prasę, odbywały się też konspiracyjne spotkania. Najbliższa rodzina próbowała odwieść Krzysztofa od decyzji udziału w walce. Noszenie broni, zabijanie, przyglądanie się obrazom śmierci, zniszczenia, pożogi – to było zbyt bolesne. Nie do takich doświadczeń dorastał, bycie żołnierzem nie było jego powołaniem. On miał tworzyć piękno, dobro, poruszać serca.

Tuż przed wybuchem Powstania dowódca, chcąc go chronić, zaproponował mu objęcie stanowiska szefa prasowego kompanii. Poeta poczuł się osobiście dotknięty tą propozycją. Kazimierz Wyka, znany krytyk literacki, widząc w nim geniusz na miarę Juliusza Słowackiego, również nakłaniał go do zrezygnowania z walki. W odpowiedzi usłyszał: Proszę pana, kto jak kto, ale pan to powinien wiedzieć, dlaczego ja muszę iść, jeśli będzie walka. Kto jak kto, ale człowiek, który tak zna i rozumie moje dzieło, musi zrozumieć mnie.

Jedynie żona Barbara nie próbowała go zniechęcić. Rozumiała, że jej mąż nie mógł podjąć innej decyzji. Tłumaczyła swojemu ojcu, że nie mogą być bierni, kiedy inni walczą. Ostatecznym argumentem były słowa: Przeczytaj uważnie jego wiersze, a zobaczysz, że on nie miał innego wyjścia.

Tak jak inni czuł imperatyw walki w sytuacji upadku najwyższych wartości, bezrozumnego barbarzyństwa, którego jedynym celem jest niszczenie. Sprzeciw oznaczał jednak podjęcie podobnych działań: trzeba się pozbyć naturalnych ludzkich odruchów, zapomnieć o takich pojęciach, jak szlachetność, współczucie, życzliwość i przyjąć postawę twardego, bezwzględnego mściciela, czyli upodobnić się do barbarzyńców.

Nikt z nas nie jest bez winy. Kiedy noc opada,
wasze twarze i moja ociekają krwią
i własne ciało jest jak duszy zdrada,
i nienawistne ćwieki własnych rąk.
I nikt nie jest bez zmazy. Czarne czasu koła
jedne w drugie wplecione, czyn pociąga czyn.
I noc. A z nocy tej jak gdyby nikt nie wołał
nawet o łaskę, odpuszczenie win.

(Modlitwa II)

Śmierć staje się jego nieodłącznym towarzyszem, wie, że już jest w jej zasięgu, czuje ją jak zaciskający się krąg. Poza nim jest przeszłość, marzenia, młodzieńcza miłość, a także poczucie bezpieczeństwa i bliskość drogich osób. Teraźniejszość to dorastanie na dnie śmierci. Już nie jest sobą – biorąc broń do ręki staje się dzikim synem tego narodu, bo każdy, kto zadaje śmierć drugiemu, pozbawia się człowieczeństwa.

Nocą słyszę, jak coraz bliżej
Drżąc i grając krąg się zaciska.
A mnie przecież zdrój rzeźbił chyży,
wyhuśtała mnie chmur kołyska.
A mnie przecież wody szerokie
na dźwigarach swych niosły płatki
bzu dzikiego; bujne obłoki
były dla mnie jak uśmiech matki.
Krąg powolny dzień czy noc krąży,
ostrzem świszcząc tnie już przy ustach,
a mnie przecież tak jak i innym
ziemia rosła tęga — nie pusta.
I mnie przecież jak dymu laska
wytryskała gołębia młodość;
teraz na dnie śmierci wyrastam
ja — syn dziki mego narodu.

(Z głową na karabinie)

A jednak w duszy pozostaje tęsknota za życiem, za pięknem. Tuż obok jest inny świat, nieskażony nienawiścią. To przestrzeń niebios, nieskazitelna uroda przyrody – obraz zupełnie nierealny, ale wyobraźnia ma do niego dostęp, więc poeta zaprasza ukochaną:

Niebo złote ci otworzę,
w którym ciszy biała nić
jak ogromny dźwięków orzech,
który pęknie, aby żyć
zielonymi listeczkami,
śpiewem jezior, zmierzchu graniem,
aż ukaże jądro mleczne
ptasi świt.
Prosi ją jednak o coś niemożliwego:
Jeno wyjmij mi z tych oczu
Szkło bolesne – obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny
tych lat gniewnych
czarny pył.

Musi patrzeć na obrazy przejmujące go bólem, które jak w koszmarnym śnie przesuwają się pod powiekami.

Świat, który był, nagle przestał istnieć, zapadła ciemność i ogarnęła ludzkie serca. W kraju pogrążonym w smutku, przejętym grozą śmierci nie ma miejsca na cudowne zdarzenia. Nawet aniołowie zwiastujący ludziom narodzenie Boga-Człowieka wywołują zdziwienie:

Aniołowie, aniołowie biali,
na coście tak u żłobka czekali,
po coście tak skrzydełkami trzepocząc
płatki śniegu rozsypali czarną nocą?
Ciemne noce, aniołowie, w naszej ziemi,
ciemne gwiazdy i śnieg ciemny, i miłość,
i pod tymi obłokami ciemnymi
nasze serce w ciemność się zmieniło.

(Kolęda)

Ludzkie serca zapominają o świętości życia, o cudzie stworzenia. Tylko przyroda zachowała niezmienność odwiecznych praw – niewinność i czystość. W tym nieskażonym kręgu znalazła się również Barbara. Jej miłość jest poza zasięgiem zła, zespoliła się z nieprzemijającym dobrem natury, w którym można szukać ukojenia.

Dzień wróbli i jasności!

w dzbanuszkach małych ptaszków

świat się ustał miłością,

niefrasobliwą łaską.

Na wyciągnięcie ręki

mam czystość ich, puszystość,

jakbym dotykał ciebie

gałęzią ich – wielolistną.

(Wróble)

Ale te krótkie chwile pocieszenia mijają. Potworności wojny nie pozwalają o sobie zapomnieć, lecz zanim wróci w mroczny świat, prosi o wstawienniczą modlitwę bezgrzeszne ptaki.

Bo na tym śniegu ludzie –
– my z ciemnymi sercami.
Ziemio przez nas zabita,
rzeszą twych ptaków czystych
módl się za nami.

(Wróble)

Jego pokolenie zostało skazane na zagładę, bliscy zginęli i wciąż giną, odejdą wszyscy ukochani, po jednym wszyscy – krzyże niosąc. Wreszcie i on musi wziąć swój krzyż i pójść za nimi.

1 sierpnia 1944 roku Barbara i Krzysztof wyszli z domu, aby wziąć udział w Powstaniu. Krzysztof miał się stawić na placu Teatralnym i odebrać buty dla swojego oddziału. O godzinie 17.00 rozpoczęła się walka, nie mógł więc dotrzeć do swoich. Został na miejscu i przyłączył się grupy ochotników, którzy przeprowadzili udany atak na pałac Blanka. 4 sierpnia stał na posterunku na pierwszym piętrze. Nieoczekiwanie rozległy się strzały, jeden z nich był dla poety śmiertelny.

Sanitariuszki szybko ruszyły na pomoc. Oto relacja jednej z nich:

Pod ciągłym ostrzałem niemieckim z różnych stron czołgałyśmy się do rannego. Kule, które przelatywały przez otwory okienne, odbijały się od ściany. Uniemożliwiały swobodne poruszanie się. Z największą ostrożnością doczołgałam się do rannego powstańca. Z lewej strony głowy miał ranę wielkości pięciozłotówki, lekko wydłużoną, w której prześwitywał mózg. Rana nie krwawiła, twarz była śmiertelnie blada. Ranny to drobny blondyn, którego z trudem ułożyłyśmy na noszach, będąc w pozycji półleżącej. Był jeszcze jakiś mężczyzna, który pomagał nam przenieść rannego przez mur do punktu sanitarnego w Ratuszu. Potem dowiedziałam się, że rannym był młody poeta lat okupacji, Krzysztof Kamil Baczyński.

Barbara nie wiedziała o śmierci męża. Szukała go niestrudzenie, wypytując o niego znajomych. Przyjaciele wiedzieli, co się stało, ponieważ jednak żona poety była w ciąży, nie powiedzieli jej prawdy. Trzy tygodnie później, kiedy wyszła przed dom, rozpoczął się nalot. Z budynków sypał się tynk, a z okien wypadały szyby, kawałek szkła wbił się w jej skroń. Trafiła do tymczasowego szpitala w jakiejś piwnicy, szanse na udaną operację były znikome. Umierała, trzymając w rękach tomik poezji Krzysztofa.

Po wojnie rozpoczęto ekshumacje zwłok. Matka Krzysztofa miała nadzieję, że jej syn żyje, bo nie było go w rozkopanych zbiorowych mogiłach. Dopiero w 1947 roku znaleziono jego szczątki. Matka rozpoznała go po medaliku św. Krzysztofa z inicjałami K.K.B. Dziś Krzysztof i Barbara spoczywają w jednym grobie na Wojskowych Powązkach w Warszawie.

Pod koniec lat czterdziestych w komunistycznych katowniach umierali powstańcy, którzy przeżyli wojnę. Ubeccy tajniacy poszukiwali tych, którzy mogli się ukrywać. Przyszli również do matki Krzysztofa, nie dając wiary, że jej syn nie żyje.

Matka Jerzego Gawina ps. Słoń, również zabitego w powstaniu, powiedziała: Nie myślałam, że kiedyś coś takiego powiem, ale teraz myślę, że lepiej, że on wtedy zginął z bronią w ręku, bo jak słyszę, co teraz robią z jego koleżankami i kolegami, to tego bym już nie przeżyła.

To gorzka refleksja. Żołnierze AK pozostawali pod czujnym okiem Służby Bezpieczeństwa aż do końca PRL. Czy zatem lepiej się stało dla Baczyńskiego, że zginął jako żołnierz?

Wszystkie cytaty pochodzą z artykułu Andrzeja Komudy https://www.1944.pl/artykul/barbara-i-krzysztof-baczynscy.-tragiczna-histor,5076.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *