Jak dowodzi historia największymi zbrodniarzami są państwa – czy bardziej precyzyjnie – rządzące krajami elity. Przykładów można mnożyć bez końca. Europa nie była wyjątkiem, choć nie wyróżniała się szczególnie na tle innych kontynentów.
Ale nadszedł wiek XX i nasz kontynent wysforował się w paru przypadkach na czołowe miejsca w rankingu zła. Według wielu historyków i komentatorów na 10 największych światowych zbrodniarzy z Europy pochodzi aż połowa. Na jednym z portali widnieje lista przestępców mających na swoim sumieniu miliony, a nawet dziesiątki milionów ludzkich istnień i morze cierpień kolejnych dziesiątków milionów.
Dość zgodnie na pierwszym miejscu umieszczono „chorążego pokoju” i „tytana myśli” czyli Józefa Stalina mającego na sumieniu kilkadziesiąt milionów swoich pobratymców. Niektórzy badacze oceniają, że ofiar „słońca narodu” mogło być i 60 milionów. Kary żadnej nie poniósł, choć być może towarzysze pomogli mu nieco w przeniesieniu się na tamten świat.
Wymierzył sam sobie wątpliwej jakości karę przywódca III Rzeszy Adolf Hitler, znany jako wódz (Führer), uciekając przed ziemską sprawiedliwością przy pomocy samobójstwa w przededniu klęski Jego tysiącletniej Rzeszy. Szacunki mówią, że odpowiedzialny jest za śmierć ok. 40 mln Europejczyków, w tym 7 mln swoich rodaków. Liczba ofiar jest ostatnio kwestionowana jako zaniżona głównie z powodu zmian szacunków dotyczących poległych obywateli Związku Radzieckiego.
Problem z tymi „państwowym” zbrodniami jest podstawowy: nie ma dokładnych danych o ilości ofiar – to wszystko, co podają historycy to tylko szacunki obarczone z pewnością w wielu przypadkach dużymi błędami. Taki Mao Zedong – komunistyczny dyktator Chińskiej Republiki Ludowej nie dbał o ludzkie życie. W ramach swoich utopijnych idei wyekspediował na drugi świat kilkadziesiąt milionów Chińczyków (co najmniej 20-30 mln, ale inni eksperci podają nawet 65-70). Zmarł śmiercią naturalną i do dziś cieszy się szacunkiem większości Chińczyków.
Pol Pot – komunista wyedukowany na paryskich uczelniach – to pikuś przy wspomnianych powyżej. Przypisuje się mu śmierć „zaledwie” ok. 3 mln Kambodżańczyków. Obalony przez Wietnamczyków żył jeszcze spokojnie w areszcie domowym przez prawie 20 lat.
Z naszych europejskich bandytów „wielkiego dzieła” dokonał też poważany do dziś i mający wiele pomników król Belgów Leopold II, bezlitośnie mordując co najmniej 8 mln Kongijczyków i paskudnie eksploatując ten bogaty w surowce, w tym złoto i diamenty, kraj. Nie słychać słów potępienia do dziś.
W XX wieku międzynarodowe konflikty zwane wojnami światowymi pokazały, że ludzka natura nie zna ograniczeń w zbrodni, że człowiek człowiekowi potrafi zgotować los niewyobrażalny w swym okrucieństwie i pogardzie.
II wojna światowa zebrała najobfitsze żniwo życia ludzkiego w historii świata. Szacuje się, że w ciągu 6 lat wojny w Europie i na świecie zginęło ponad 60 mln ludzi, co stanowiło około 3% całkowitej liczby ludności na świecie. Do dziś nie znamy dokładnej liczby, niektórzy podają nawet 80 mln ofiar. Największą grupą pomordowanych są cywile, szacowani na ponad 50-55 mln z czego ogromna liczba nawet do 30 mln to ofiary głodu i chorób. Żołnierzy poległo ok. 21-25 mln w tym ok. 5 mln zmarłych jeńców.
Za większością tych zbrodni bardzo różnie dziś nazywanych i ocenianych stał lepiej lub gorzej zorganizowany aparat państwowy. Celem strategicznym III Rzeszy było unicestwienie Polski i narodu polskiego, nie podbicie i eksploatacja kraju, ale jego całkowite biologiczne wyniszczenie, a nasze terytorium miano zasiedlić reichsdeutschami i volksdeutschami i zgermanizować . Do tego dzieła zabrali się – dziś powiedzielibyśmy – całkowicie profesjonalnie, a plany i etapy mordowania Polski opracowywali nie tylko politycy i wojskowi, ale „uczeni” z najlepszych niemieckich uczelni. Poszczególne etapy tego Generalplan Ost – opracowanego przez „naukowców” z Uniwersytetu Berlińskiego i przekazanego Himmlerowi w 1940 r. jako komisarzowi do spraw Umacniania Niemieckości – ulegały modyfikacji wskutek zmieniającej się sytuacji na frontach wojny. Przygotowano również kadry i stworzono narzędzia do wykonania tego planu.
Jeden z największych zbrodniarzy zza biurka Adolf Eichmann, który nigdy nikogo osobiście nie zabił, winę za swe czyny przypisał politycznym przywódcom, wobec których był bezwarunkowo posłuszny i którego lojalność jak mówił bezwzględnie „wykorzystano”. Twierdził, że to Państwo uniemożliwiło mu życie zgodne z etyką. Eichmann poniósł karę i został w 1962 powieszony w izraelskim więzieniu. Był jednym z nielicznych, którzy ponieśli ziemską karę.
Setki tysięcy jego wspólników w zbrodni nie było nigdy sądzonych. Swoistej pikanterii sprawie Eichmanna dodaje fakt, że o miejscu jego ukrycia w Argentynie od wielu lat wiedziało świeże/nowe „demokratyczne” jakoby państwo niemieckie, czyli RFN, ale nie udzieliło informacji o tym fakcie międzynarodowym służbom poszukującym zbrodniarzy hitlerowskich, czyli tak naprawdę chroniło go przez wiele lat.
Jak wspomniałem II wojna światowa za sprawą III Rzeszy Niemieckiej i Cesarstwa Japonii przeszła do historii jako najokrutniejsza zbrodnia na wielu narodach. Oczywiście w szczegółach wyglądało to różnie, ale w bardzo wielu przypadkach dochodziło do fizycznej eksterminacji całych narodów i grup etnicznych czy religijnych zaplanowanych na zimno w ministerialnych gabinetach i realizowanych z sadystyczną przyjemnością i obojętną, urzędniczą sumiennością.
Tytułowych zbrodni bez kary jest zatrzęsienie.
Niektórzy badacze szacują, że 1 mln Niemców winnych było pospolitych i bardziej wyrafinowanych zbrodni. Jak wiemy przed „sądami” postawiono ok. 150 tys. osób, ale wyroki skazujące usłyszało zaledwie ok. 7 tys. przestępców – w przeważającej większości były to wyroki symboliczne i odbywane w luksusowych warunkach, a skazanych bardzo szybko, przedterminowo wypuszczano. Ta niemiecka sprawiedliwość szczególnie karykaturalnie wyglądała w odniesieniu do 800 tys. SS-manów zatrzymanych przez Aliantów, ale wyroki skazujące usłyszało zaledwie 124 z nich.
Przykładów kpiny z tzw. denazyfikacji można mnożyć, a najlepiej ten proceder opisuje stwierdzenie, że kraj, który popełnił niezliczone zbrodnie, dokonał również największej w historii rehabilitacji sprawców tego barbarzyństwa. Trudno też usprawiedliwić elity zwycięskich Aliantów, że patrzyły na to i nie reagowały.
A Niemcy nie skrywali swoich poczynań. Pierwszy kanclerz „demokratycznej” RFN Konrad Adenauer zatrudniał w aparacie państwowym setki dawnych SS-manów i aktywnych członków partii hitlerowskiej, w tym zbrodniarzy wojennych i mimo krytyki ze strony nielicznych sprawiedliwych ziomków, nie zmienił polityki kadrowej. Wręcz przeciwnie w aparacie państwowym wielu przestępców wojennych robiło po wojnie błyskotliwe kariery, co szczególnie rażąco wyglądało w resorcie sprawiedliwości.
Charakterystyczny jest tu przypadek Theodora Oberländera, który piastował różne ministerialne funkcje przez całe lata 50. W czasie wojny odpowiedzialny był m.in. za masakry we Lwowie i w Gruzji. Jako dowódca batalionu „Nachtigall” zajął Lwów podczas inwazji na Rosję w czerwcu 1941 roku, gdzie wymordował wielu Żydów i komunistów.
Można też przywołać haniebny przykład Heinza Reinefartha, kata Woli, który ma na sumieniu ok. 100 tys. ofiar w czasie powstania warszawskiego i mordów w Kraju Warty. Reinefarth nie został wydany Polsce przez zachodnich Aliantów, a jego zwolennicy wybrali go najpierw burmistrzem, a potem posłem do Landtagu. Zaś „demokratyczna” republika wypłacała mu do ostatnich dni generalską emeryturę. Denazyfikację niektórzy nazwali po prostu komedią, po której w wielu urzędach więcej było nazistów niż za III Rzeszy.
Działo się tak na wszystkich szczeblach władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej demokratyzujących się jakoby Niemiec. W federalnym Ministerstwie Sprawiedliwości w 1950 roku kierownicze stanowiska zajmowało 51% członków NSDAP i 20% SA-manów, ale już w 1957 roku udział ten wzrósł do 57% NSDAP-owców i 33% członków SA. W tymże ministerstwie powołano Centralną Jednostkę Ochrony Prawnej wspierającą jakoby niemieckich jeńców wojennym, a w rzeczywistości udzielającą pomocy ukrywającym się w różnych krajach zbrodniarzom i ostrzegającą ich o toczących się przeciw nim postepowaniach.
Wolfgang Fränkel, niemiecki zbrodniarz, aktywny członek NSDAP był wysokiej rangi prokuratorem zafascynowanym karą śmierci za błahe przestępstwa czy wykroczenia. Uczestniczył w wydaniu co najmniej 30 wyroków śmierci. Po wojnie zrobił świetną karierę prawniczą. W 1962 został nawet prokuratorem generalnym RFN. A takich jak on sędziów Hitlera robiących karierę w demokratycznych jakoby Niemczech były setki, a może i tysiące.
Niemieccy przestępcy wojenni robili błyskotliwe kariery nie tylko w swoim kraju, ale również w strukturach międzynarodowych. W latach 1957-1963 głównodowodzącym sił lądowych NATO na Europę Środkową był niemiecki zbrodniarz wojenny gen. Adolf Heusinger. W czasie wojny powierzono mu zadanie „systematycznego redukowania słowiańszczyzny i żydostwa”, z którego wywiązał się doskonale eksterminując miliony Polaków, Żydów, Rosjan, Białorusinów. Miał niebywałe szczęście – w czasie zamachu na Hitlera stał obok niego i ocalał. Do końca życia nikt go nie niepokoił z powodu jego przeszłości, a wręcz przeciwnie państwo niemieckie honorowało go szczodrze i ufundowało dożywotnią rentę.
Najbardziej niewiarygodnym wydaje się fakt, że rok po zakończeniu wojny, co trzeci Niemiec nadal uważał, że eksterminacja Polaków i Żydów była konieczna, co przeczy powtarzanym usilnie przez propagandę RFN mitom, że przeciętny Niemiec nic nie wiedział o zbrodniach. Niemcom żyło się lepiej w czasie wojny niż przed agresją na Polskę. Niemcy nie odrzucili hitlerowskiego reżimu po jego upadku, a jedynie 14% z nich w roku 1948 i 17% w roku 1959 uważało denazyfikację za rzecz konieczną. Tu nie tylko elity parły do wojny, ale i szerokie masy popierały tę imperialną i rasistowską politykę. To nie naziści czy hitlerowcy dokonali tego dzieła. Teza o zniewolonych przez nazistów Niemcach, którzy zmusili ich do posłuszeństwa, udziału w wojnie i ludobójstwie to mit wyprodukowany celowo przez niemiecką politykę historyczną.
Jednym z pierwszych aktów ustawodawczych Republiki Federalnej Niemiec po jej powstaniu w 1949 r. były – amnestia dla setek tysięcy przestępców wojennych, zniesienie kary śmierci i wprowadzenie zakazu ekstradycji obywateli RFN – jak wspomniałem Alianci nie protestowali.
Co ciekawe, a właściwie szokujące, to Niemcy poszkodowani przez reżim Hitlera, w demokratycznych już Niemczech po wojnie musieli się zwracać do sądów o uchylenie wyroków, gdzie często urzędowali ci sami ludzie, którzy zaledwie kilka lat wcześniej ich skazali. Ofiary tych sądów nie były mile widziane w społeczeństwie niemieckim – choć nieliczni, byli oni wyrzutem sumienia dla ogromnej większości Niemców kochających swego Führera i dlatego czekał ich w RFN kiepski los.
Demokratyczna jakoby RFN od swego powstania zakłamuje prawdę o przyczynach wybuchu wojny jak i o samym jej przebiegu, starannie umniejszając skalę swojej winy, prowadząc kłamliwą narrację historyczną czy usilnie poszukując wspólników enigmatycznych nazistów. Polska w podręcznikach ich historii jest traktowana całkowicie marginalnie i powierzchownie, a bezprecedensowa hipokryzja pozwala ich przywódcom nazywać 8 maja czyli dzień ich bezwarunkowej kapitulacji w 1945 roku dniem „zwycięstwa i wyzwolenia od nazistów”. Dziś ponad 70% Niemców kojarzy 1945 rok wyłącznie z wyzwoleniem ich kraju od nazizmu.
Zbrodnia na naszym narodzie i obywatelach II Rzeczypospolitej jak do tej pory nie została w żaden sposób choć w niewielkiej części naprawiona. Po wielu dziesiątkach lat od tamtych okrutnych czasów przedstawiciele narodu niemieckiego zdobyli się zaledwie na kilka słów formalnych przeprosin z rutynową prośbą o wybaczenie, ale niemal w tym samym momencie zastrzegali, że nie mogą tych krzywd w żaden sposób naprawić czy im zadośćuczynić. Nieliczne „gesty humanitarne” czynione wobec niektórych kategorii polskich ofiar zakrawają na kpinę, jak choćby jednorazowa wypłata 1000 zł staruszkom, którzy jako małoletnie dzieci latami zmuszane były do ciężkiej pracy i bezlitośnie traktowane przez swych oprawców (np. obozy dla 2-5 letnich dzieci w Łodzi na ul. Przemysłowej czy w Potulicach). Jak wyliczają historycy te „dobroczynne” gesty średnio wyniosły ok. 690 zł na poszkodowanego, co jest kpiną, a właściwie należałoby powiedzieć splunięciem w twarz milionom poszkodowanych.
Co więcej dziś pełnomocni przedstawiciele RFN mówią, że nie są nam nic winni, a niektórzy z nich posuwają się nawet do czysto rasistowskich stwierdzeń, że polskie ofiary nie należą do grupy, z którą będą się liczyć. W ciągu tych kilkudziesięciu lat od wojny różnie uzasadniali te twierdzenia: najpierw tłumaczyli, że nie mając nawiązanych stosunków dyplomatycznych z komunistyczną Polską, nie mogą się z nami układać w sprawie reparacji i odszkodowań, poza tym twierdzili, że komuniści i tak by te środki „zmarnowali”. Kiedy te stosunki zostały w latach 70. nawiązane to stwierdzili, że jest już za późno, że sprawa się przedawniła, choć te zbrodnie już wtedy od kilkudziesięciu lat według prawa międzynarodowego się nie przedawniają.
W ostatnich latach nagle odkryli, że Bierut, komunistyczny dyktator Polski, w 1953 roku w imieniu Polski zrzekł się reparacji od całych Niemiec, na co jednak nie mogą przedstawić żadnego dowodu. I tak ta zabawa w kotka i myszkę trwa już prawie 80 lat, a coraz mniej liczne ofiary powoli wymierają nawet bez jakiegokolwiek uznania ich cierpienia przez naród sprawców.
Od lat Niemcy, dla niepoznaki nazywani w ich narracji historycznej nazistami, próbują z naszych przodków zrobić wspólników tych barbarzyńców, co w dużym stopniu im się udało. „Polskie obozy śmierci” coraz częściej pojawiają się w publikacjach i wypowiedziach prominentnych Europejczyków czy nawet prezydenta USA.
Niemcy również jak ognia unikali zawarcia z Polską traktatu pokojowego, mimo że już na początku lat 50. porozumieli się z większością państw w sprawie rozliczeń kosztów wojny m.in. w umowie londyńskiej z 1953 r.
Główną przyczyną unikania rozliczeń z nami była skala zbrodni demograficznych i materialnych, jaka spotkała Polskę z rąk Niemiec, nieporównywalna właściwie z żadnymi innymi krajami poza częścią Rosji Sowieckiej. Niektórzy analitycy wyliczają nasze straty na wiele bilionów dolarów, choć trudno wycenić utratę 11-13 milionów obywateli, jacy zginęli lub pozostali poza granicami obecnej Polski.
W latach 70. Niemcy zdawali sobie sprawę, że muszą rozliczyć się z Polakami, bo tylko z nami się nie ułożyli w sprawie reparacji i odszkodowań cywilnych. Jak ujawnił niedawno prof. Bogdan Musiał w sierpniu 1970 roku odbyła się narada rządowa na najwyższym szczeblu w urzędzie kanclerskim, na której padły ustalenia i ekspertyzy, że nie da się uniknąć wobec Polski reparacji, a państwu polskiemu należą się odszkodowania. Mając taką świadomość kanclerz Willi Brandt pojechał do Moskwy, której zależało na podjęciu współpracy technologicznej i finansowej z RFN i uzyskał zapewnienie od premiera Kosygina, aby nie przejmował się Polską i naszymi roszczeniami. W ten sposób temat na kilkadziesiąt lat został upchnięty pod dywan.
I na koniec należy podkreślić szczególnego rodzaju bezduszność, przewrotność i bezczelność państwa niemieckiego: sądy RFN uwalniając od odpowiedzialności karnej dziesiątki czy setki hitlerowskich prawników-zbrodniarzy wojennych, legitymizowali tym samym wydane przez nich drakońskie i bezprawne wyroki z czasów wojny – ofiary więc niejako powtórnie zostały bezpodstawnie skazane przez sędziów, mających zbrukane ręce.
Można mnożyć przykłady zachowania elit politycznych „demokratycznych” Niemiec, które rażąco naruszały i nadal naruszają porządek moralny, oczywisty w naszym kręgu kulturowym. Głównym ich celem jest uniknięcie i zminimalizowanie odpowiedzialności za hańbę XX wieku oraz ochronę rzeczywistych wykonawców ludobójstwa i niespotykanej w dziejach grabieży. Państwo niemieckie, kierujące się jakoby wartościami europejskimi, przez dziesiątki lat wkładało ogromny wysiłek, aby uniknąć rzeczywistego rozliczenia się z pierwszą, najdłużej okupowaną i najbardziej poszkodowaną ofiarą II wojny światowej. O ile można uznać, że z większością okupowanych przez III Rzeszę państw RFN się rozliczyła, o tyle wobec Polski zachowuje się wyjątkowo perfidnie. Należy powiedzieć, że w dalszym ciągu jest to zbrodnia bez realnego uznania przez sprawców swych win i bez poniesienia elementarnej odpowiedzialności.