Majka Dłużewska, niezwykły spektakl

10 maja tego roku zmarła w wieku 72 lat Maria (Majka) Dłużewska – wybitna polska reżyser filmowa, scenarzystka, aktorka, dziennikarka, działaczka opozycji antykomunistycznej.

Czytelnicy PJC w numerze 37. mieli okazję zapoznać się z poszerzonym biogramem Majki pod wiele mówiącym tytułem: od wolności do samotności, od niezależności do nieskończoności.

W swojej twórczości upamiętniała m.in. ofiary tragedii smoleńskiej. W 2008 roku odznaczona została przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Oficerskim Odrodzenia Polski, w 2017 przez prezydenta Andrzeja Dudę Krzyżem Wolności i Solidarności, a ponadto medalem „Pro Memoria”, odznaką „Zasłużony Działacz Kultury”, medalem „Pro Bono Poloniae”. Bardzo lubiła odwiedzać Wrocław, miała tu wielu przyjaciół. Miałem zaszczyt kilkakrotnie z nią rozmawiać, liczyłem, że może uda mi się ją namówić na wyreżyserowanie filmu o śp. Romku Lazarowiczu na podstawie książki Małgorzaty Wanke-Jakubowskiej i Marii Wanke-Jerie Uśmiechnięty Wojownik.

W 1984 roku we Wrocławiu miał miejsce niezwykły spektakl, jakiego chyba nie było nigdzie na świecie. W trakcie przedstawienia doszło do zakłócenia spektaklu przez osoby spoza widowni. Widzowie byli przekonani, że to się dzieje zgodnie ze scenariuszem. Ja nie pamiętam, z jakich powodów nie uczestniczyłem w sztuce, ale z pewnością nie był to strach przed wpadką, z którą należało się liczyć, ponieważ przedstawienie było nielegalne. Rzeczywiście doszło do wpadki. Mimo to, a nawet tym bardziej, żałuję, że mnie tam nie było. Mogłem po raz drugi przeżyć coś bardzo niezwykłego, tylko z jeszcze większą dawką adrenaliny i w jeszcze znakomitszym towarzystwie, o czym dalej.

Wobec kłamliwej propagandy na temat powstałego w 1980 roku ruchu „Solidarność”, środowisko artystów postanowiło bojkotować państwowe środki masowego przekazu. Bojkot polegał głównie na odmowie występów w radio i telewizji. Jednym z inicjatorów tej akcji był Zygmunt Hübner, dyrektor Teatru Powszechnego w Warszawie. Dołączyli do niego w spontanicznej reakcji na wprowadzenie 13 grudnia 1981 roku stanu wojennego ludzie kultury. Później zbuntowani aktorzy zaczęli tworzyć teatr alternatywny. Jednym z najbardziej spektakularnych był Teatr Domowy, powstały z inicjatywy aktorów Teatru Powszechnego w Warszawie. Występował on głównie w domach i mieszkaniach prywatnych, nawiązując w ten sposób do patriotycznej działalności z czasów okupacji hitlerowskiej.

Aktorzy, którzy do bojkotu nie przystąpili, nie mieli lekko. Publiczność na ich występy reagowała buczeniem lub wyklaskiwaniem. Szczególnie boleśnie musieli to odczuć Janusz Kłosiński, który w imieniu środowiska aktorskiego poparł generała Jaruzelskiego oraz Stanisław Mikulski, którego w 1982 roku w Teatrze Polskim publiczność wyklaskała ze sceny. W 1988 Mikulski dostał stanowisko dyrektora Ośrodka Kultury Polskiej w Moskwie, które piastował do roku 1990. Ta nagroda za wierność władzy ludowej miała zrekompensować mu upokorzenia, jakich doznał od publiczności.

Mój znajomy uważa, że dobrze byłoby, gdyby dzisiaj przywrócono ten piękny zwyczaj wyklaskiwania niektórych aktorów. Nie chciał mi powiedzieć których, wspomniał tylko, że jednym z nich mógłby być ten, który tak skutecznie rozprawił się z nazistami. Było to w 2000 roku w warszawskiej „Zachęcie”, gdzie 16 grudnia 1922 roku został zamordowany Gabriel Narutowicz – pierwszy prezydent II RP. Znajomy, znając nadwrażliwość tego aktora, obawia się, że znów może wziąć szablę w dłoń i pogonić tych, którzy dzisiaj są w opozycji. Nie traci jednak nadziei, że kiedyś i on, podobnie jak Kmicic, przejrzy na oczy i się nawróci.

Pod koniec listopada 1984 roku Teatr Powszechny z Warszawy przyjechał do Wrocławia, gdzie miał wystąpić na XXIV Festiwalu Sztuk Współczesnych z Kartoteką Tadeusza Różewicza. Wcześniej aktorzy tego teatru – Maria Dłużewska, Piotr Machalica, Andrzej Piszczatowski, Zygmunt Sierakowski, Bogdan Szczesiak i Maciej Szary – przygotowali w Teatrze Domowym spektakl Degrengolada według sztuki Pavla Kohouta. Był to sceniczny opis przesłuchania w praskiej siedzibie służby bezpieczeństwa, poświęcony Vaclavovi Havlovi. Sierakowski, który miał kontakty z wrocławskim podziemiem, ustalił, że przyjadą dzień wcześniej, żeby w prywatnym domu zagrać dwa razy Degrengoladę.

I tak się stało. Warszawscy aktorzy kupili na prezenty dostępne w Warszawie, a brakujące we Wrocławiu artykuły (olej, pasta do zębów itp.) i 19 listopada przyjechali do Wrocławia. Ten spektakl był już wcześniej wystawiany w warszawskich mieszkaniach, które mieściły w porywach do 30 osób. A tu taka niespodzianka – sala w starej poniemieckiej willi przy ul. Zielonego Dębu na Biskupinie pomieściła ponad 100 osób, dokładnie – 127.

Gdy właściciel mieszkania – Roman Serwa – zapewnił, że są już wszyscy, rozpoczęto występ. Kiedy Maria Dłużewska wypowiadała fragment Dziadów Mickiewicza: – Panie senatorze! Słyszałam, że zabili – czyż można, mój Boże! Moje dziecko! Ksiądz mówi, że on jeszcze żyje. Ależ go biją. Panie, któż dzieci tak bije! Jego zbito – zlituj się panie – po katowsku zbito – zapanowała niesamowita cisza. Mówiąc te słowa nie wiedziała, że dzień wcześniej został zamordowany Grzegorz Przemyk – syn znanej z działalności opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej.

W trakcie spektaklu aktorzy, którzy w tym momencie nie grali, usłyszeli dzwonek do drzwi. Do willi weszli cywile ubrani w amerykańskie kurtki, trochę zarośnięci, po prostu „nasze chłopaki” – pomyślała Dłużewska. Aby kolegę Machalicę trochę nastraszyć powiedziała: – Piotruś, to są esbecy. Natomiast Piszczatowski pomyślał, że jak zwykle ktoś się spóźnił. Zrobiło się ogromne zamieszanie. „Spóźnialscy” wyciągnęli aparaty fotograficzne, zaczęli pstrykać zdjęcia, oślepiając aktorów fleszami i grzebać w ich prywatnych rzeczach.

Gdy Szczesiak, grający esbeka, wypowiadał słowa: – Tu nie teatr tylko służba bezpieczeństwa, na wypełnioną po brzegi salę ludzi ryczących ze śmiechu, wszedł zorientowany już w sytuacji Piszczatowski, mówiąc: – Stop, Służba Bezpieczeństwa i zaczął zbierać papiery leżące na stole, przy którym grali aktorzy, a następnie usiadł wśród widzów. Jego koledzy nie mogli zrozumieć, dlaczego wchodzi w środku sceny, w której miał grać nieco później rolę trzeciego ubeka. Nie zdążył, zastąpił go esbek prawdziwy, który wszedł zaraz po nim na salę i zakomunikował tonem nie znoszącym sprzeciwu: – Daję państwu pięć minut na opuszczenie lokalu. Tymczasem publiczność, sądząc, że to jest jedna ze scen sztuki, zamiast skierować się do wyjścia, zaczęła się śmiać, bić brawo i ustawiać do zdjęć, które wciąż były robione.

Na zewnątrz dom był otoczony zomowcami, uzbrojonymi w długie pały. Na ucieczkę nie było szans. Przed domem stały „suki” do przewożenia więźniów. Aktorzy i uczestnicy spektaklu trafili tam puszczeni pomiędzy szpaler zomowców. Wcześniej ubecki fotograf zrobił wszystkim zdjęcia en face i profilu. W „suce” Piszczatowski uświadomił sobie, że ma w kieszeni kalendarzyk Konspirator dureń, w którym były odnotowane adresy miejsc, gdzie spektakle już się odbyły, gdzie miały być następne oraz nazwiska byłych i przyszłych gospodarzy. Wszystko spisane, niestety, na ciężkostrawnym papierze kredowym. Dyskretnie przystąpił do jego konsumpcji. Dokończył w gmachu milicji, gdzie wszystkich zawieziono. Gdy to zauważyła Dłużewska, przypomniało jej się, że ma podobny kalendarzyk i też zaczęła go zjadać.

Podróż aktorzy umilali sobie recytowaniem okolicznościowych wierszyków. Gdy „suka” podjeżdżała pod ogromny gmach, Dłużewska zacytowała znany wiersz polskich zesłańców: – Bo ta prycza, ten kąt w baraku, to jest twoja ojczyzna, Polaku. Starsi państwo, wrocławscy znajomi Majki, których zaprosiła na spektakl, byli przerażeni. Dziś, jeżeli jeszcze żyją, zapewne wspominają to wydarzenie jako przygodę życia.

Pobyt na komendzie aktorów i uczestników spektaklu bardzo przypominał mi mój nieco wcześniejszy pobytu w tym gmachu – posąg Dzierżyńskiego, luźna, beztroska atmosfera na sali, gdzie zgromadzono wszystkich uczestników, śmiechy, śpiewy, opowiadanie dowcipów. Ktoś zwrócił się do aktorów, aby zechcieli „dograć” sztukę, na co Sierakowski odpowiedział: – Proszę państwa, ta sztuka trwa dalej. To jest happening. Później poprowadzono ich do cel. Tę drogę i procedury – oddawanie paska, sznurowadeł, obrączki, okrzyki klawisza: Józek, cholera jasna, „Solidarność” nam przywieźli, komendy „góra idzie”, „dół idzie” – znałem z autopsji.

W celi ktoś z widzów zwrócił się do Machalicy: – Dobrze, że pan tu jest. Może pan opowie, jak to się skończyło. Później Machalica żałował, że mu nie odpowiedział, iż właśnie jest świadkiem, jak się ta sztuka kończy – jakby życie wmontowało się w teatr. Sierakowski siedział w celi z młodym prawnikiem, który go pouczał: – Jak cię będą przesłuchiwać, nie wolno się do niczego przyznawać. Najlepiej rżnij głupa. Taka rola todla aktora mały pikuś. Gdy później przesłuchujący goesbek zapytał: – Co pan robił w tym mieszkaniu? – odpowiedział, że wykonywał swójzawód, a gdy zapytał, kto go zaprosił, aby ten swój zawód wykonywał, pomny tego, co mu mówiono, odpowiedział: – Odmawiam odpowiedzi na to pytanie. Na uwagęesbeka: – O widzę, że pan czytał „Małego konspiratora”, odpowiedział podobnie: – Odmawiam odpowiedzi.

Kiedy byli przesłuchiwani koledzy Dłużewskiej, esbecy doprowadzili ją pod uchylone drzwi pokoju, w którym to się odbywało. Próby stania w innym miejscu zawsze kończyły się spychaniem jej pod te drzwi. Pilnowano, żeby stała na tyle blisko, by mogła słyszeć, co zeznają koledzy. Esbek zadawał pytania typu: – Co pan robi we Wrocławiu? Czy zdaje pan sobie sprawę, że popełnił pan przestępstwo? Co pan ma do powiedzenia swojemu dyrektorowi? Pytania zadawane były w obecności zatroskanego dyrektora Hübnera, którego aktorzy bardzo szanowali. Gdyby nie jego obecność, to zapewne odpowiadaliby zupełnie inaczej. Jego tonujące zachowanie odczytali jako chęć wyciągnięcia ich z tej kłopotliwej sytuacji i doprowadzenia, aby Kartotekę z którą przyjechali do Wrocławia, mogli nazajutrz zagrać. Gdy zwrócił się do Szczesiaka: – Proszę pana, my tu mamy wyczekiwany spektakl, a tu takie rzeczy, zrozumiał, o co dyrektorowi chodzi, zaczął grać rolę takiego, co zgrzeszył i się kaja. A gdy przesłuchujący zapytał Piszczatowskiego, czy zdaje sobie sprawę, jaki kłopot sprawia dyrektorowi, odpowiedział, że tak i też bardzo przeprasza, że tego kłopotu on ani koledzy nie chcieli mu robić, ale stało się, jak się stało. Te wszystkie wypowiedzi słyszała Dłużewska. Nie mogła uwierzyć, że koledzy składają samokrytykę. Była w szoku, nie umiała zdiagnozować, o co tu chodzi.

W tym wrocławskim festiwalu brał udział również teatr radziecki, który miał mieć swój występ bezpośrednio po Teatrze Powszechnym. Gdyby do niego nie doszło, to byłby skandal międzynarodowy. Esbecy zdawali sobie z tego sprawę i aktorów wypuścili, grożąc, że następnym razem nie zostaną potraktowani już tak łagodnie.

Szczesiak miał pecha, bo nie grał w Kartotece i musiał w celi spędzić jeden dzień dłużej. Widzowie również w tym dniu opuścili areszt. Właściciel willi, Roman Serwa, został ukarany wysoką grzywną oraz nakazem ogłoszenia w prasie o popełnieniu „wielkiego przestępstwa”. Wkrótce zaczął otrzymywać od „oburzonych” czytelników przekazy pieniężne, których suma podobno przewyższyła wysokość kary. Ciekaw jestem, czy jest z nim spokrewniony Ryszard Serwa – absolwent Politechniki Wrocławskiej, który jako aktywny działacz „Solidarności Walczącej” cieszył się dużym autorytetem wśród załogi Fabryki Maszyn Górnictwa Odkrywkowego w Zgorzelcu. Szefostwo chciało to wykorzystać i prosiło go, aby namówił pracowników do wzięcia udziału w zbliżających się reżimowych obchodach 1 maja 1981 roku. Ku zaskoczeniu dyrekcji wyraził zgodę i słowa dotrzymał. Gdy na zorganizowanym na tę okoliczność wiecu podano panu inżynierowi mikrofon, ten w krótkich żołnierskich słowach powiedział: –Te ch…, co nas na co dzień jebią, chcą, żebyśmy im klaskali (za: Terroryści i oszołomy Jerzego Pietraszki).

Zgodnie z planem Teatr Powszechny wystawił Kartotekę w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Publiczność przyjęła aktorów entuzjastycznie – wielkie brawa na stojąco. Po zakończeniu przedstawienia masa kwiatów, rzucanych również na scenę i okrzyki: – Brawo Warszawa. Sierakowski, idąc do bufetu, spotkał dyrektora Hübnera, który mu powiedział: – Panie Zygmuncie, jestem dumny, że mam w teatrze takich aktorów. Tych słów, jak powiedział, nie zapomni do końca życia. Zdawał sobie sprawę, jakie dyrektor będzie miał problemy po powrocie do Warszawy. I miał. Po latach powiedział: – Występy dla aktora w takiej atmosferze i takiej więzi z publicznością są po prostu nieosiągalne.

W 1985 roku Teatr Domowy został wyróżniony prestiżową Nagrodą Kulturalną „Solidarności”. W latach 1982-1987 przygotował siedem przedstawień, wystawianych co najmniej czterysta razy w obecności blisko 32 tysięcy widzów. Biorąc pod uwagę warunki, w jakich się to odbywało – wynik imponujący. Pozwalam sobie wspomnieć o tym teatrze i tych aktorach, bo uważam, że zasłużyli sobie na naszą wdzięczną pamięć, bo i oni przyczynili się do obalenia komuny, czego dziś różne „Bolki” nie chcą zauważyć.

Później aktorzy wznowili wystawianie Degrengolady, ale grali już bez Dłużewskiej. Po tym, co usłyszała podczas przesłuchań, nie chciała z nimi współpracować. Chciała o tym wrocławskim epizodzie jak najszybciej zapomnieć. Po 22 latach został nakręcony film o tym wrocławskim spektaklu, dedykowany organizatorom życia kulturalnego w stanie wojennym. I właśnie podczas realizacji tego filmu dotarło do niej, że aktorzy we Wrocławiu mieli tylko jedno przesłuchanie, właśnie to w obecności Zygmunta Hübnera, że koledzy po prostu grali swoje nowe role, że dała się nabrać na prostą esbecką sztuczkę, że SB udało się rozbić zespół. Dziękowała Bogu, że przez te 22 lata skrywała swój uraz do kolegów, że nigdy nikomu o tym nie powiedziała. Czy powinna ich przeprosić? Zdecydowała, że pójdzie z nimi porozmawiać, choć zastanawiała się, czy po tylu latach to coś zmieni. A jej konkluzja była taka: – Dużo dzisiaj się mówi: esbek, esbek, ale dobry esbek, albo że ktoś kapował, ale nikogo nie skrzywdził. A ten mój wrocławski esbek, co on mi zrobił? On mnie tylko przesunął na półtora metra od okna.

Ja podam inny przykład. Kiedyś pewien TW na spotkaniu wyborczym z powszechnie znanym z uczciwości kandydatem na posła, zapytał: – Czy to prawda, że bije pan żonę? Niby nic. Przecież on tylko zapytał, czy to prawda. Pomyślmy o tych ludziach prawdziwie skrzywdzonych, nim przyjdzie nam do głowy wyrozumiałość dla esbeków i różnej maści TW. Do dziś nie ponieśli żadnej kary i żyją wśród nas, często jako szanowani, zamożni obywatele. Pamiętajmy, że litość dla winowajcy jest zdradą niewinnego. Zbigniew Herbert miał rację: i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy / przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *