Pokłosiem wydarzeń z czerwca 1956 roku w Poznaniu był protest, do którego doszło miesiąc później w Nadodrzańskich Zakładach Przemysłu Organicznego „Rokita” w Brzegu Dolnym. Jego powodem było niewypłacenie pracownikom produkcyjnym kwartalnej premii. Dyrekcja tłumaczyła decyzję niewykonaniem planu produkcji przez pracowników zakładu.
Narzucanie planów produkcyjnych w „Rokicie” na przełomie lat 40. i 50. nie szło w parze z możliwościami technologicznymi fabryki. Z powodu zamówień dla wojska „Rokita” była traktowana jako zakład strategiczny. W związku z tym każda akcja protestacyjna w czasach stalinowskich mogła zostać uznana za sabotaż, a to groziło nawet karą śmierci. Nad zakładami chemicznymi w Brzegu Dolnym czuwał wołowski Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Na terenie fabryki działał Referat Ochrony, który dysponował imiennymi wykazami wszystkich pracowników. Pracownicy mieli swoje teczki osobowe, w których UB gromadziło wszelkie informacje, o ich stanie cywilnym, kontaktach rodzinnych, pochodzeniu, przynależności organizacyjnej czy partyjnej. Na terenie zakładów UB zorganizowała sieć informatorów, którzy w swoich raportach informowali Urząd o nastrojach panujących wśród pracowników, by „wyłapać antysocjalistyczne elementy”. Na przykład w czerwcu 1949 roku informowano o podejrzeniach występowania na terenie „Rokity” dużego skupiska „wrogiego elementu antysocjalistycznego”, które „rozsiewa plotki o buncie w Związku Radzieckim i rzekomym przejściu do lasu marszałków Koniewa i Żukowa”.
W 1950 roku w ramach reorganizacji UB, wyodrębniono osobny Referat Ochronny Zakładów Chemicznych „Rokita”. Etatowymi pracownikami byli: Witold Stachowiak, Jan Mamak, Władysław Pyzik, Stanisław Korycki, Antoni Milczyński, Tadeusz Kurek, Jan Ozga. Ponadto UB rozbudował sieć dodatkowych współpracowników działających na terenie „Rokity”.
Według materiałów IPN, w 1954 roku UB posiadał 30 informatorów, 2 rezydentów i 2 agentów. To po donosach informatorów w maju 1951 roku UB w Wołowie wytypował 66 pracowników „Rokity” jako „elementy wrogie wobec powojennej rzeczywistości”. Podstawę do klasyfikacji stanowiła ich przeszłość: „2 osoby należały przed wojną do BBWR, 30 osób było w armii Andersa, 2 osoby służyły w policji granatowej, 29 osób było w AK, 1 osoba była w NSZ, a jeden był nawet oficerem niemieckim podczas wojny”.
Szczegółową dokumentację ewidencyjną i obserwacyjną prowadzono wobec całego kierownictwa zakładów. Dotyczyło to szczególnie tych osób, które współpracowały z zagranicznymi specjalistami. W 1951 roku wszczęto dochodzenie wobec jednego z kierowników, który miał jakoby „celowo utrudniać pracę węgierskim doradcom”. Ze szczególną uwagą obserwowano tych pracowników, którzy po wojnie przyjechali z Francji w ramach akcji repatriacyjnej. Traktowano ich jako „element niepewny”. Dotyczyło to także tych, którzy we Francji byli związani z francuskim ruchem komunistycznym, bądź którzy ruch ten wspierali.
Do 1956 roku „Rokita” była pilnowana przez kompanię żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, stacjonującą w Brzegu Dolnym. KBW chroniło zakład w tzw. systemie patrolowym oraz „na zwyżkach”, czyli wieżyczkach połączonych ogrodzeniem. W jednym ze sprawozdań wołowskiego UB podano, że kilku żołnierzy jednostki KBW zostało złapanych podczas włamania do sklepu spożywczego, który znajdował się na terenie zakładów. Aresztowanych przekazano wewnętrznej jednostce zwanej Informacją KBW. Dalszy ich los nie jest znany.
Rozrost sieci informatorów i agentów Służby Bezpieczeństwa, powstałej po likwidacji UBP w grudniu 1956 roku, postępował w kolejnych latach. Do współpracy pozyskano nie tylko osoby bezpośrednio związane z „Rokitą”, ale także takie, które miały taki związek jedynie pośrednio, na przykład pracując w dolnobrzeskiej oświacie. Informacje od nich uzyskiwane dotyczyły nie tylko sytuacji w chemicznej fabryce, ale i panujących nastrojów społecznych w dolnobrzeskich szkołach bądź innych instytucjach w mieście. Nie jest moim celem „wywoływanie diabła” poprzez ogłaszanie nazwisk tych informatorów – w każdym razie były to osoby „powszechnie szanowane” w Brzegu Dolnym i okolicach.
System „bezpiecznikowej czapy” nad „Rokitą” pokazuje, że jakakolwiek próba protestu nie była łatwa. Jednak po Poznańskim Czerwcu 1956 roku, sytuacja w całej Polsce zaczęła się zmieniać. Pracownicy „Rokity”, którym nie wypłacono premii, zaczęli domagać się wypłaty, co w pierwszych dniach lipca przyjęło formę otwartego protestu.
Jednym z jego organizatorów był zakładowy lekarz, o nazwisku Czarnecki.
Podczas jednej z „masówek”, organizowanych na terenie zakładu, bracia Julian i Mieczysław Szymańscy wdrapali się na ścianę budynku i rozbili zawieszoną czerwoną gwiazdę, co zostało przyjęte z aplauzem pozostałych uczestników protestu. Symbol „braterskiego” zniewolenia znalazł swoje miejsce tam, gdzie powinien – na ziemi. Za ten czyn obaj bracia zostali dyscyplinarnie zwolnieni z pracy. Dopiero pół roku później do pracy przywrócono Mieczysława, który miał na utrzymaniu małe dzieci. Młodszy brat, Julian, który był kawalerem, musiał wyjechać z miasta. Do Brzegu Dolnego powrócił dopiero w latach 60. W proteście uczestniczyli także informatorzy SB, którzy zdawali relacje przełożonym.
Upływający czas nie jest korzystny dla tamtych wydarzeń. Większość jego uczestników już nie żyje. W opracowaniach, jakie ukazywały się, albo tych informacji nie było albo przedstawiono je zbyt ogólnikowo, często mało precyzyjnie.
Jerzy Rogala, autor „Historii zakładów chemicznych Rokita” podaje, że delegacja protestujących udała się na rozmowy do Władysława Gomułki. Delegaci zawieźli szereg postulatów, uchwalonych podczas „masówki” w Brzegu Dolnym. Domagano się odwołania dyrekcji zakładów, wypłat zaległych premii, uznania pracy za wykonywaną w warunkach szkodliwych, co wiązało się z dodatkami pieniężnymi oraz dodatkowymi urlopami. Gomułka polecił ministrowi Rumińskiemu niezwłocznie podjąć działania, które spowodowałyby powrót protestujących do pracy.
Jednak Jerzy Rogala wydarzenia w „Rokicie” datuje na lato 1957 roku. Władysław Gomułka rzeczywiście był już wówczas I sekretarzem PZPR, pełniącym stanowisko od października 1956 roku. Natomiast Bolesław Rumiński nie był wtedy ministrem przemysłu chemicznego, bowiem tę funkcję pełnił do lutego 1957 r. Nawiasem mówiąc, został zwolniony ze stanowiska w związku z przynależnością do tzw. „natolińczyków”, przeciwników liberalizacji w PZPR, a więc także przeciwników samego Gomułki.
Ponieważ wydarzenia w „Rokicie” działy się w lipcu 1956 roku, to trzeba podkreślić, że Gomułka wówczas nie był jeszcze I sekretarzem i nie pełnił żadnej funkcji w aparacie partyjnym i państwowym. Zatem delegacja „Rokity” mogła udać się do Gomułki pomiędzy październikiem 1956 roku, a lutym 1957 roku. Pośrednio na takie datowanie może wskazywać przywrócenie do pracy po półrocznej przerwie Mieczysława Szymańskiego. Gomułka, zwyczajem zadufanych przywódców (skąd to znamy?) delegacji nie przyjął, polecił natomiast spełnić najważniejsze postulaty, czyli dokonać wypłaty premii oraz umożliwić powrót do pracy zwolnionych. Nie wszystkich jednak przyjęto z powrotem do pracy, część w międzyczasie znalazła zatrudnienie w okolicznych zakładach, m.in. w cegielni w Pogalewie Małym.
W strajku brało udział kilkadziesiąt osób, ale produkcja nie została przerwana, gdyż zastąpiono ich innymi pracownikami, a nawet „średnim i wyższym szczeblem kierowniczym”. Skutkiem tego nastąpiła wzajemna niechęć „robociarzy” i „krawaciarzy” w kolejnych latach. Generalnie po 1957 roku władze, aby uniknąć kolejnych protestów, starały się, aby pracownicy „Rokity” mogli zarabiać lepiej niż w innych okolicznych zakładach pracy. Zakład „dokładał” się do wybudowanej średniej szkoły chemicznej, fundował pakiety socjalne dla pracowników i ich rodzin, sklepy w mieście były znacznie lepiej zaopatrzone niż na przykład w sąsiednim Wołowie. Do tego były możliwości wyjazdów za granicę do prac kontraktowych, choćby do Iraku. Jednocześnie jednak rosły dysproporcje w zarobkach szeregowych pracowników i kadry kierowniczej.
System płac opierał się na tzw. „zaszeregowaniu”, a na to miała wpływ m.in. przynależność do PZPR i związku zawodowego. W drugiej połowie lat 70. na terenie Brzegu Dolnego zaczęły pojawiać się pierwsze pisma wychodzące poza zasięgiem cenzury. Były one dostarczane przez studentów, którzy we Wrocławiu nawiązywali kontakty ze studenckim SKS, KOR, KPN. Do miasta docierał także „Biuletyn Dolnośląski”, a wiosną 1980 pojawiły się ulotki wzywające do bojkotu wyborów. O tamtym proteście powoli zapominano, podobnie jak i o jego aktywnych uczestnikach.