Dziewczynka z zespołem Downa

21 marca obchodzimy Światowy Dzień Osób z Zespołem Downa.

Pozwolę sobie więc przypomnieć moje wspomnienie sprzed paru lat. Obecnie na czasie, gdyż pan marszałek Hołownia ogłosił, że po 21 kwietnia wrócimy do tematu. Wcześniej bowiem Trybunał Konstytucyjny stanął w obronie tych ludzi, więc „postępowi” politycy czują się skrzywdzeni. Skrzywdzeni w swoich prawach do zabijania takich dzieci, eliminowania ich spośród tych, którzy mają prawo do życia, do tego wszystkiego, do czego my – jako ludzie – mamy prawo.

Mam gorącą prośbę do tych wszystkich czytelników, którzy mają w tej sprawie wątpliwości, albo którzy rozmawiają z kimś takie wątpliwości mającym. Spróbujcie przeczytać pytania, które wówczas sformułowałem na końcu tego tekstu. Nie musicie na nie odpowiadać, nie muszą na nie odpowiadać Wasi rozmówcy. Wystarczy, że je sobie postawicie. Przepraszam za mocno emocjonalny, nawet powiedziałbym egzaltowany styl tego tekstu, ale napisałem go na gorąco, ok. 9 lat temu, pod wpływem impulsu, zanim minął szok. Nawet nie wstając z miejsca na szpitalnym korytarzu, gdzie ów szok przeżyłem. Przytaczam bez zmian.

Siedzę na korytarzu w szpitalu i coś sobie dłubię w komputerze. Właśnie przechodziły koło mnie dwie panie. Około dwudziestoletnia dziewczyna z zespołem Downa i jej odpowiednio starsza mama. Kiedy były akurat koło mnie, mama zwróciła się do córki: „załóż kurtkę, bo tam może być chłodno” (wychodziły na zewnątrz). Dziewczyna posłusznie założyła kurtkę ufnie patrząc na swoją mamę. Mama ruszyła pierwsza, dziewczyna podbiegła dwa kroki, wzięła mamę pod rękę i poszła za nią. Wszystko.

A ja przeżyłem głęboki szok. Niedawno wyczytałem, że dzisiaj dzieci z zespołem Downa praktycznie nie przychodzą na świat. To znaczy przychodzą, ale natychmiast są z niego „usuwane”. Kwalifikujemy je jako zarodki uszkodzone i niezdolne do życia, po czym następuje to, co eufemistycznie, dla uspokojenia sumień nazywane jest właśnie „usuwaniem” z łona matek, mimo, że zawsze w historii ludzkości sztuczne i celowe przerywanie życia nazywane było zabijaniem – poza oczywiście wypadkami, kiedy trzeba było dla zabicia sumienia zastosować jakiś eufemizm. I tak na naszych oczach, bardzo cicho, ale na wielką skalę, nastąpiło „ostateczne rozwiązanie” kwestii ludzi z zespołem Downa. Nie będę owijał w bawełnę, bo problem jest zbyt wstrząsający, powiem więc wprost, że nastąpiło tragiczne, makabryczne, rozwiązanie kwestii ludzi z zespołem Downa, tym makabryczniejsze, że to akurat ta grupa społeczna, ta mniejszość, która sama bronić się nie potrafi.

Kiedy dziewczyna z zespołem Downa, stojąc chyba niecały metr ode mnie, zakładała kurtkę patrząc ufnie spod silnych okularów na swoją mamę, zadałem sobie kilka pytań:

– Czy istnieje powód, dla którego my mielibyśmy prawo powiedzieć, że ona nie powinna żyć pośród nas, że jest od nas gorsza, że jest światu niepotrzebna?

Nie znalazłem takich powodów, chociaż – nie chwaląc się – jestem inteligentny. Przeciwnie. Wydaje mi się oczywiste, że ona właśnie, przez swą nieporadność, zasługuje na tym większą od nas miłość, opiekę, zasługuje na przytulenie i uśmiech. Nie można przytulić kogoś, kogo nie ma. To powinien być dostateczny powód żeby nie zabijać tych dzieci – przepraszam, „nie usuwać uszkodzonego płodu” – tak będzie „poprawnie”. Bo jak go potem przytulić, skoro go nie będzie?

Widziałem oczy tej dziewczyny patrzące na swoją mamę. Jestem absolutnie przekonany, że każda mama, która dała się zwieść głupiej i płytkiej propagandzie łatwego życia, i zdecydowała się zabić takie nieszczęsne swoje dzieciątko, znajdzie mimo to po swoim długim życiu, ukojenie w objęciach Boga Miłosiernego. Będzie miała – już ma – niezastąpionego orędownika przed obliczem Pana. Jej dziecko z zespołem Downa już przekonało Boga Wszechmogącego, żeby przebaczył matce. Widziałem oczy tej dziewczyny z bliska, oczy patrzące na mamę. Nie ma takiej możliwości, żeby Bóg nie uległ temu spojrzeniu i nie przebaczył, na taką prośbę, nieświadomej czynu matce, która uległa panującym nieludzkim poglądom i obyczajom. Dziecko przebaczać nie musiało. Ono jest tak ufne, tak pełne miłości, że nie potrafiłoby się gniewać na swoją mamę. Nie wiem, bo tego wiedzieć nie mogę, czy Bóg wybaczy tzw. „lekarzom”, tzw. „etykom” i „moralistom”, którzy cynicznie uzasadniają wyroki na te dzieci, czy Bóg wybaczy obawiającym się kłopotów rodzinom, czy przebaczy ojcom, szczególnie tym, którzy porzucili matkę z dzieckiem, ale jestem dziwnie pewien, że przebaczy każdej matce, która dokonała „zabiegu”. Wiem to po tym spojrzeniu. Psychologowie twierdzą, że dzieci z zespołem Downa potrafią tylko kochać. Naiwnie i bezwarunkowo kochać. Są najbardziej empatycznymi istotami ludzkimi. One bronić się nie potrafią, nie mają swoich dziennikarzy, polityków, twórców kultury i sztuki, uczonych, lekarzy, autorytetów moralnych, którzy by ich bronili. Mają nam do zaoferowania tylko świat swojej zupełnie dla nas niepojętej ufności, miłości, empatii.

– Czy mamy śmiałość powiedzieć, że są to wartości dziś już ludziom, dziś już ludzkości niepotrzebne?

– Czy Ci, którzy niosą te wartości nieskażone cywilizacją konsumpcyjną, bo jej nie rozumieją, nie są dziś już nam potrzebni?

– Czy nie jest nam potrzebna już ich miłość?

– Czy nie jest mam potrzebna, dla naszego człowieczeństwa, nasza miłość do nich?

– Czy matki, ojcowie, rodziny, bliscy i wszyscy inni ludzie, którzy będą mieli okazję kiedykolwiek pomóc ludziom z zespołem Downa, poświęcając się dla nich, rzeczywiście staną się nieszczęśliwi?

– Czy to możliwe, żeby miłość, nawet miłość wymagająca poważnych wyrzeczeń, mogła kogoś uczynić nieszczęśliwym, zepsuć mu życie?

– Czy nie jest prawdą, że właśnie w takiej miłości, w poświęceniu dla drugiego, tego który naszej pomocy potrzebuje, że w tym właśnie odnajdujemy prawdziwe szczęście, prawdziwy sens życia?

– Czy nie potrafimy już czerpać szczęścia z pomocy ludziom jakoś tam upośledzonym?

– Czy nie potrafimy już odczuwać radości z tego, że dla kogoś bliskiego, nawet bardzo bliskiego, poświęciliśmy swój komfort życia, zasobność i wygodę?

– Czy nie potrafimy już znaleźć sensu naszej ludzkiej egzystencji w czynieniu dobra – trudnego dobra – ludziom, którzy odwzajemnić się mogą tylko naiwną miłością? Takim spojrzeniem na mamę, jakie dziś widziałem na szpitalnym korytarzu?

– W imię czego, w imię jakiego dobra, w imię jakich wartości nie pozwalamy im żyć?

– W jakim my świecie żyjemy?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *