Źródła zdrady polskości

Wykład w trakcie obchodów IX Dnia Patrioty zorganizowanego przez Wydawnictwo Biały Kruk dnia 9 grudnia 2023 roku w Krakowie.

Bardzo dziękuję za zaproszenie na to kolejne święto patrioty. Mam mówić o źródłach zdrady. Tak zostało zatytułowane moje wystąpienie w programie, nawiązując do treści, które przedstawiam szeroko w szóstym tomie „Dziejów Polski”. Nie miejsce, nie czas, żeby teraz omawiać szósty tom. Bardzo zachęcam do jego lektury. (…) Więc krótko tylko powiem i o samej istocie zdrady, która ujawniła się w XVII wieku i z której kolejnymi wcieleniami mamy do czynienia. Do dnia dzisiejszego. Stąd możemy mówić o jej źródłach, ale chcę przejść potem do czegoś ważniejszego. Też krótko. Do źródeł nadziei, bo te są nam dzisiaj bardziej potrzebne, czy najbardziej potrzebne. Otóż Adam Mickiewicz w swoich wykładach z literatur słowiańskich dał taką definicję zdrady. Zdradzić jest to opuścić ideę trudną do zrealizowania. To jest obowiązek dla korzyści namacalnych, widocznych i łatwo uchwytnych. Zdrajcy zapierają się wiary ojczystej, przeszłości ojczystej, usiłują oczernić dzieje, obyczaje Polski, zniesławić charakter narodowy, ażeby tylko uniknąć prześladowania niszczącego tych, co służą idei polskiej, ażeby pozyskać łaski ciemiężców.

Prosta definicja, na pewno niewyczerpująca całego bogactwa odcieni zdrady, o których jeszcze w paru słowach powiem, ale na pewno pasująca do doświadczenia zdrady, które stało się udziałem dużej części elit Rzeczpospolitej w połowie wieku XVII. W momencie, kiedy dwie fale potopu nasunęły się od wschodu i zachodu, ta wschodnia, kozacko-moskiewska, która zajęła połowę, więcej niż połowę Rzeczpospolitej, aż po Lublin, Grodno, po tereny dzisiejszego Podlasie. I napływa druga fala od zachodu, od północy, fala szwedzka. I z całej Rzeczpospolitej zostają jako miejsca niezajęte przez okupantów tylko cztery punkty na mapie. Jasna Góra, Lwów, Zamość i Gdańsk. Cała reszta jest zajęta przez okupantów.

Ale dlaczego jest zajęta przez okupantów? Bo w tej zachodniej części już nie było woli obrony Rzeczpospolitej. Była wola zdrady. Jej najbardziej smutnym przejawem, przykładem zawstydzającym, była kapitulacja Wielkopolan pod Ujściem w lipcu 1655 roku przed wojskami szwedzkimi, słabszymi od pospolitego ruszenia Polaków. Co było powodem tej kapitulacji? Czy tylko chęć uniknięcia prześladowań niszczącego tych, co służą idei polskiej? Na pewno tchórzostwo było pierwszym motywem. Po co się mamy bić, skoro możemy podnieść ręce do góry i oddać się przeciwnikowi, z którym nie wiadomo, czy wygramy. To jest bardzo ważny motyw zdrady. Ale był motyw inny, który jest ważny w naszej historii po dzień dzisiejszy.

Otóż przywódcy Wielkopolski, magnaci na czele z wojewodą poznańskim, Opalińskim, uważali, że własny król, własny rząd, jest większym wrogiem, niż ktokolwiek, kto z zewnątrz przychodzi. Lepiej niech będzie to Szwed, niech będzie ktokolwiek, byle zwalczyć nasz rząd. Bo ten jest dla nas największym zagrożeniem naszej wolności, swobody, bycia urodzonymi panami Polski. I to była przyczyna druga obok tchórzostwa. Wskazanie we własnym rządzie, prawidłowo wybranym królu Janie Kazimierzu, wroga, w stosunku do którego można przymierzyć się z każdym z zewnętrznych najeźdźców Polski. Ta postawa także będzie powtarzała się po wielokroć.

Przychodzi coś jeszcze, i to już ostatni przykład z tego tomu, który chciałem zaczerpnąć, coś jeszcze w wyniku straszliwych zniszczeń, jakich doświadczyła Rzeczpospolita w czasach potopu moskiewsko-szwedzko-brandenbursko-siedmiogrodzko-kozackiego. Przypomnę, że w czasie tego potopu Rzeczpospolita została zniszczona bardziej niż w czasie I i II wojny światowej razem wziętych. Więcej ludzi zginęło i większe były zniszczenia materialne. Klęska nie do wyobrażenia. Jedna trzecia ludności zginęła lub zmarła wskutek chorób. Każde miasto, każde miasteczko, z wyjątkiem czterech punktów, które wymieniłem, zostało w perzynę obrócone. Po takim doświadczeniu to nie umieliśmy obronić swojego kraju skutecznie. Nie umieliśmy odwojować całego terytorium, choć większość udało się owszem odwojować potem po tych klęskach.

Przychodzą chwile zwątpienia. I to jest trzeci element, bardzo ważny w rozumieniu zjawiska zdrady. Zwątpienie we własne siły. No jesteśmy za słabi. W takim razie właśnie pojawia się to, co opisał Mickiewicz. Zapieramy się wiary ojczystej, przeszłości ojczystej, usiłujemy oczernić dzieje, obyczaje Polski, zniesławić charakter narodowy. To się pojawiło w latach 60-tych wieku XVII po raz pierwszy. W ramach tworzącej się wtedy przedszkola. Tworzącej się wtedy przeciwko królowi znowu. Przeciwko nowo wybranemu królowi Michałowi Korybutowi. Powszechnie wybranemu w elekcji tak zwanej partii francuskiej. I wtedy pojawiają się te dramatyczne słowa, te dramatyczne przejawy zdrady własnej wspólnoty, które wydają nam się dziwnie znajome. List starosty radomskiego Piotra Kochanowskiego do posła, do ambasadora francuskiego w Warszawie. My się wyrzekamy naszych obyczajów. My się wyrzekamy naszych tradycji. Nie chcemy naszych praw. Nie chcemy naszej kultury. Chcemy być Francuzami. Niech przyśle tutaj najjaśniejszy król francuski jakiegoś gubernatora. Niech wcieli ten nieszczęsny kraj do Francji. Bo my już nie chcemy Rzeczpospolitej. Ona jest zła.

To nie do pojęcia, ale te słowa padły w 1672 roku. To jest postawa, którą znamy z następnych wieków. Zniechęcenia, poczucia, no za słaba jest ta Rzeczpospolita. Nie dźwignie się sama. To już lepiej niech tutaj będzie ten porządek zewnętrzny. Niech ktoś przyjdzie urządzi nas, bo my sami nie potrafimy.

Zwątpienie. Zwątpienie w Rzeczpospolitą. W Polskę. W jej kulturę. W jej tradycję. To się powtarza w następnych odsłonach dziejowych, kiedy Polska przeżywa trudne chwile. Po następnym najeździe szwedzko-moskiewskim w czasie tzw. wojny północnej na progu XVIII wieku. Kiedy to rosyjscy ambasadorowie zaczynają dyktować już na co dzień warunki życia politycznego w Polsce. Wtedy nasila się to przekonanie, no jedynym realizmem dla nas jest poddać się Rosji. Bo no cóż, Francja jest daleko. Ta partia francuska może i próbowała oddać Polskę Francji. Może to nie było takie złe. Dużo ważnych, cennych wynalazków z Francji przecież przychodzi. Ale Francja nam nie pomoże, bo jest za daleko. Wobec tego poddajmy się Rosji, bo ta jest blisko, ta decyduje i tak tutaj o wszystkim.

Tak rodzi się to poczucie fatalizmu, że możemy co najwyżej wybierać, czy się poddać tym ze wschodu, czy tym z zachodu. Czasami nic nie potrafimy już zrobić ze sobą, żeby odzyskać suwerenność. I kiedy profesor Roszkowski mówił o tym, że w swojej refleksji nad patriotyzmem zastanawia się, czy czynnik materialny jest ważniejszy, czy ten duchowy – i całkowicie zgadzam się z tym podsumowaniem, że oba są równie ważne. Ale w przypadku z kolei tego, o czym mówił profesor Wojciech Polak, przypomnienia stanu wojennego – nie tylko kwestia materialnego osłabienia Rzeczpospolitej wskutek tego, czego nie zrobiono po 1981 roku, bo poddano się właśnie raz jeszcze Moskwie. Ale także, a może przede wszystkim, duchowe zniszczenie Polaków miało najbardziej zgubne znaczenie dla stanu wojennego.

I tu przytoczę te słowa, które wielokrotnie były przytaczane, chociaż zbyt rzadko. Zbyt niekonsekwentnie. Słowa o polskości jako o nienormalności. Napisane przez Donalda Tuska, studenta historii w miesięczniku Znak. Specjalizującym się właśnie w takiej postawie. No sami nic nie możemy, możemy Zachodowi się oddać. Moskwy może nie kochamy, chociaż wcześniej Znak i Więź sławiły poddanie się Moskwie. Zwłaszcza Więź warszawska. Ale sami z siebie nic nie zrobimy. Bo polskość to nienormalność. Nic dobrego z polskości wyniknąć nie może.

Reprezentant pokolenia Solidarności, bo Donald Tusk przecież był 24-letnim człowiekiem, kiedy stan wojenny został wprowadzony, przeżywał tak, jak moje pokolenie, bo jestem tylko o 3 lata młodszy.

To niezwykłe podniesienie, jakiego doświadczyliśmy między 1978 a 1981 rokiem. Między wyborem papieża, a właśnie wprowadzeniem stanu wojennego. I to zduszenie tej nadziei. Przekonanie nas, że nie potrafimy sobie poradzić z tym molochem wschodnim. Próbowaliśmy, tyle było nadziei, tyle wzlotu naszych oczekiwań. Takie poczucie fenomenalności tego zjawiska, którym była Solidarność. A potem to wszystko stłamszone, zniszczone. Dwa miliony ludzi, najbardziej aktywnych, wyjeżdża na Zachód. Ci, co zostają, niektórzy się nie poddają, ale to znikoma mniejszość. A inni, tak jak Donald Tusk, dochodzą do wniosku – polskość to nienormalność. Nic się z tym nie da zrobić. Trzeba skapitulować wreszcie. Przestać walczyć o tę polskość.

To jest postawa zdrady motywowanej utratą wiary w wartość polskości. Zwątpieniem w tę wartość. I to wraca. Na szczęście w każdym z tych okresów, w każdym z tych momentów dziejowych, zwłaszcza w tym czasie opisywanym w tomie szóstym, byli ci, którzy się nie poddali. Którzy w momencie beznadziejności wrócili do wiary w Rzeczpospolitą. Tak jak konfederaci wierzbołowscy na Litwie, potem konfederaci tyszowieccy, którzy wygrali razem pierwsze wielkie powstanie narodowe w obronie niepodległości. To powstanie 1655 roku. Bo oni nie złożyli broni, tylko wtedy, kiedy były tylko te cztery punkty na mapie, chwycili za nią i wypędzili ostatecznie z prawie całej Rzeczpospolitej wroga.

I o tym także musimy pamiętać. O tym także, a może przede wszystkim o tym jest ten szósty tom dziejów. O przesłaniu nadziei. Skąd ją czerpać? Jak ją odzyskać? Jedną z wielkich lekcji tego czasu opisywanego w tomie szóstym jest to, że podstawą wiary we wspólnotę jest sprawiedliwość. Żaden ze zdrajców, a byli wielcy zdrajcy, jak Hieronim Radziejowski przede wszystkim, arcyzdrajcy, którzy nie mieli nic na swoje usprawiedliwienie, nie został ukarany po czasie potopu. Żaden. To doświadczenie niesprawiedliwości, które było udziałem tysięcy ludzi, którzy ucierpieli w walce o Polskę, o Rzeczpospolitą, o wolną Litwę. Którzy trafili do niewoli moskiewskiej, kozackiej. Którzy zginęli i tylko ich krewni mogli wspominać, zginęli jak święty Andrzej Bobola. To doświadczenie niesprawiedliwości, że zdrajcy wracają do wszystkich urzędów i łask i żaden nie został ukarany, jest jednym z bardzo ważnych motywów właśnie utraty wiary w Rzeczpospolitą. Zniechęcenia, poczucia, no nic z tym nie zrobimy, czujemy się bezradni. Tak było również po Targowicy, tej najsłynniejszej, można tak powiedzieć, w naszych dziejach, symbolizującej samą istotę zdrady. Tych, którzy uznali, że lepiej z Carycą Katarzyną przeciwko własnemu społeczeństwu.

To poczucie zniechęcenia sięgnęło apogeum w czasie ostatniego Sejmu Rzeczpospolitej, Sejmu w Grodnie, gdzie zdrajcy, łajdacy uchwalili, najpierw zgodę na rozbiór rosyjski, ten entuzjastycznie, bez oporu. Gorzej było ze zgodą na rozbiór pruski, tu trudniej było przełamać opory posłów, ale zgodzili się i na rozbiór pruski, na likwidację własnego państwa. To był najsmutniejszy moment w całej naszej historii, Sejm Grodzieński 1793 roku. I to poczucie bezsilności, które stąd wynikało, przyniosło odreagowanie w postaci insurekcji kościuszkowskiej. Ona miała ogromne znaczenie dlatego, że po pierwsze przyniosła to, co dzieje się, kiedy nie ma możliwości, nie ma drożności systemu sprawiedliwości. Przyniosła sprawiedliwość ludową. Szubienice w Wilnie i w Warszawie, na których zawiśli ci zdrajcy, których nie dosięgła ręka sprawiedliwości w Rzeczpospolitej, bo nie mogła. Ludowa sprawiedliwość nie jest oczywiście dobra. Ale wyrasta z poczucia bezsilności, kiedy nie ma sprawiedliwości w jej oficjalnym wymiarze. To było jak katharsis, straszne, jak każde krwawe oczyszczenie.

Wiemy, że insurekcja kościuszkowska przegrała. I że nie szubienice są w jej dziejach najważniejsze. Ale to, że wskazała grupę społeczną najważniejszą, największą, najliczniejszą, na której można było oprzeć na przyszłość nadzieję, że tam przeniesie się centrum patriotyzmu, a w każdym razie jego główna siła. Chłopstwo. Chłopstwo, które symbolizowało zwycięstwo pod Racławicami. Bartosz Głowacki. I jeszcze sto dziesięć lat pracy trzeba było. Pracy organicznej pod zaborami, kolejnych powstań, żeby z chłopów stali się wolni ludzie i Polacy. To było coś, bez czego nie odzyskalibyśmy niepodległości w roku 1918. Bez tego przesłania rzuconego przez rok 1794 w przyszłość. Warto być Polakiem. Polakiem być to największy zaszczyt. Tylko trzeba było tego uczyć przez sto lat. Przekonywać własnym przykładem.

Przepraszam za jeden akcent smutny, krytyczny w odniesieniu do ostatnich lat. Mam wrażenie, że ten aspekt nauczania, jak ważna jest polskość, tradycja, to wszystko, o czym pisze profesor Roszkowski w dwóch tomach Historii Teraźniejszości, zostało przypomniane przez rząd Prawa i Sprawiedliwości w ostatnich dwóch latach. Jarosław Kaczyński oddał Ministerstwo Edukacji w czasie pierwszej swojej kadencji w latach 2006-2007 w ręce Romana Giertycha. W czasie sześciu lat z tych ośmiu ostatnich lat, równie ważne jak edukacja, Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego oddał w ręce Jarosława Gowina. Skutki są katastrofalne dla polskiej humanistyki. Lekceważenie nauki, lekceważenie edukacji, spóźniony refleks powiedziałbym w tej dziedzinie mści się równie mocno, jak spóźniony refleks w dziedzinie podstawowej sprawiedliwości. Komisja w sprawie działalności prorosyjskiej powołana miesiąc przed końcem drugiej kadencji rządów PiS, to jest kpina ze sprawiedliwości. Ta komisja powinna powstać w pierwszym miesiącu po objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość. Tak właśnie rodzi się poczucie bezsilności z jednej strony, a z drugiej strony poczucie bezkarności. Rzeczywistości niezwykle ważne dla rozwijania postawy zdrady.

W takiej rzeczywistości budzimy się po 15 października 2023 roku. Gdzie więc szukać źródeł nadziei? O tym najważniejszym źródle nadziei mówił pan redaktor, autor wspaniałego tomu o Andrzeju Boboli. To jest źródło najważniejsze – wiara. Wiara w Opatrzność, odwołanie do naszych wielkich patronów świętych. Ale musimy próbować wspierać tę wiarę naszymi czynami. Nawiązywać do tej nauki, której zaniedbaliśmy w czasach, kiedy mieliśmy narzędzia, ale daliśmy je w ręce ludzi, którzy chcieli je wykorzystać na szkodę Polski, a nie dla jej dobra. Teraz musimy to robić, tak jak robiono pod zaborami. I przypominam, że pod zaborami udało się to zrobić. Udało się unarodowić, uczynić patriotów z największej grupy społecznej, która nie miała wiele wspólnego z polskością do końca XVIII wieku.

Gdzie teraz jest nasze zadanie? To badanie, o którym wspomniał pan profesor Roszkowski, to badanie w stosunku do polskości, przeprowadzone przez Instytut Psychologii Polskiej Akademii Nauk, wykazuje nie tylko istnienie grupy zdumiewająco licznej, w proporcji można by powiedzieć około 5 milionów naszych współobywateli, którzy nienawidzą Polski. Wstydzą się Polski i nienawidzą Polski. To nie są mniejszości etniczne, bo takich nie mamy. Tylko ludzie tacy sami jak my, Polacy – wstydzą się Polski i jej nienawidzą. Nie chcą znać jej kultury, bo to zostało też jasno w tym badaniu powiedziane. Nie chcą znać kultury, nie chcą znać historii Polski. Dość tych Mickiewiczów, dość tych Sienkiewiczów – jak powiedział samozwańczy rzecznik tej grupy, pewien bardzo słaby aktor o nazwisku Stuhr. Otóż tego rodzaju grupa nie jest jedyną, na którą trzeba zwrócić uwagę w tym badaniu. Jest znacznie liczniejsza, dwukrotnie liczniejsza grupa, którą określili autorzy badania jako wycofanych pesymistów – 28%. To są ci, którzy nie chcą myśleć o życiu publicznym, żyją z dnia na dzień, są zmęczeni tym życiem, wiążą koniec z końcem. Sama poprawa bytu materialnego nie uczyni z nich patriotów. Tutaj uważam, że czynnik materialny jest bardzo ważny, ale niewystarczający. Nie dotarto do tej grupy w ciągu ośmiu lat rządów PiS, funkcjonowania jego Ministerstwa Kultury i Ministerstwa Edukacji. Nie dotarto do tej grupy z przekazem, że nawet jeśli jest nam trudno w życiu codziennym, to poprawa tego życia zależy od poprawy losu Polski, od jej suwerenności. Z tym przekazem nie trafiono, a to już jest – 14% i 28% – bez tych głosów nie wygrałaby koalicja, która szykuje się do przejęcia władzy w Polsce.

Ta zwycięska koalicja, która tworzy rząd, opiera się właśnie na tych głosach, tych, którzy nienawidzą Polski i tych, którzy są wtłoczeni w sytuację wycofanych pesymistów, głosujących na zasadzie protestu przeciwko dotychczasowej władzy. Otóż naszym zadaniem jest taka praca organiczna, jaką prowadzono w XIX wieku, oczywiście nowszymi środkami, nowszymi metodami, w której będziemy walczyć o tych ludzi, zwłaszcza z grupy wycofanych pesymistów. Przede wszystkim nie dopuszczając do tego, żebyśmy sami zostali zepchnięci do tej grupy wycofanych pesymistów, którzy pogodzą się z tym. No niestety, Polska to dochodiaga – mówiąc językiem łagrowym – już nic jej nie pomoże. Po prostu żyjmy z dnia na dzień, dożyjmy swojego życia, nie wychylając się za bardzo. To jest właśnie mentalność wycofanych pesymistów, którą nowa władza będzie starała się w naszej grupie na pewno wytworzyć. Na to nie możemy się zgodzić i musimy pomyśleć o tych, którzy już są wycofanymi pesymistami. Nie pozwolić, żeby nasze dzieci, wnuki do takiej grupy kiedyś należały.

Trzy rocznice w najbliższym czasie warto wykorzystać jako punkty zaczepienia do tej pracy, którą podjąć musimy w nowych, trudniejszych warunkach. Tak się składa, że takie dwie niezwykle okrągłe, wyjątkowe rocznice stykają się w kwietniu roku 2025. Najpierw 10 kwietnia jest to 500 lat Hołdu Pruskiego. Ważny symbol suwerenności Rzeczpospolitej. Skonsumowania, choć niepełnego, zwycięstwa pod Grunwaldem 115 lat wcześniejszego. Ten hołd powinien zostać przypomniany. Ta wielka chwila Rzeczpospolitej. Ale 8 dni później, 18 kwietnia roku 2025, powinniśmy obchodzić rocznicę jeszcze większą, jeszcze bardziej okrągłą, jeszcze więcej znaczącą. Tysiąclecia suwerenności Polski. Tysiąclecia koronacji Bolesława Chrobrego. Jeżeli o tych rocznicach zapomnimy, o tym, co one znaczą, jak przypominają fundamentalne znaczenie suwerenności, czyli zdolności decydowania o samych sobie, to nie jesteśmy warci być Polakami. To znaczy, że ci, którzy chcą uczynić z nas wycofanych pesymistów, wygrali. Wierzę, że tak się nie stanie, że wykorzystamy to wspomnienie historii do tego, by odnaleźć sens suwerenności w roku 2025.

Władimir Putin nam pomaga, plany Brukseli nam pomagają, byśmy uświadomili sobie, czym będziemy bez suwerenności. Historię można zaczepić w tym sensie na wydarzeniach współczesnych. Ale jeszcze wcześniej, i to jest ostatni akcent, którym chciałem zakończyć to wystąpienie, jeszcze wcześniej, bo w roku 2024 powinniśmy skupić naszą uwagę na dniu 17 września. Tym razem nie jako kolejnej rocznicy sowieckiego najazdu w 1939 roku, o której oczywiście zawsze powinniśmy pamiętać. Ale przypadnie w tym dniu, w roku 2024, także niezwykle okrągła rocznica 650. wydania przywileju, od którego zaczyna się wspólnota Rzeczpospolitej. Tak zwanego przywileju koszyckiego, w którym król Ludwik Węgierski, panujący od czterech lat w Polsce, nie na zasadzie pana przyrodzonego, bo dynastia Piastów wygasła, ale króla, który został dopuszczony do tronu Polski na zasadzie umowy z poprzednim władcą, czyli Kazimierzem Wielkim. Teraz chcąc utrzymać linię swojego rodu, a posiadał tylko trzy córki, właśnie urodziła się i też w przyszłym roku będziemy obchodzili 650. rocznicę jej urodzin, Jadwiga, najmłodsza z córek Ludwika Węgierskiego. Chcąc więc utrzymać ich panowanie po swojej śmierci w Polsce, wydaje ten przywilej, który jest rodzajem umowy z obywatelami Rzeczpospolitej.

Przypomnę istotę tego przywileju. Jest ona bardzo krótka. Pierwsza to jest sprawa podatków. Podatek będzie stały, płaski, dwa grosze od łanu i tylko tego państwo ma pełne prawo oczekiwać od swoich obywateli. Jeśli chce państwo zwiększyć podatek, uchwalić nadzwyczajny podatek, musi prosić o zgodę obywateli. Na tym polega nasza rola dziedziców dobra, które tworzy Rzeczpospolita, że by dodatkową ofiarę finansową ponieść na rzecz wzmacniania tego dziedzictwa, musimy wyrazić zgodę, bo jesteśmy ludźmi wolnymi. Ale ten płaski podatek, niski, dwa grosze z łana, który zostaje wprowadzony, łączy się jednocześnie z przypomnieniem warunku, na podstawie którego otrzymany jest ten przywilej przez całą szlachtę, równo przez wszystkich obywateli. Tym warunkiem jest udział w obronie Rzeczpospolitej.

Nienawidzisz Polski, wstydzisz się jej, nie chcesz jej bronić – nie jesteś obywatelem, nie masz praw obywatelskich. Taki był sens tamtego przywileju, oprócz tego jednego, który warto przypomnieć w kontekście dzisiejszych powiedziałbym emocji, tendencji związanych z przypomnieniem roli kobiet w naszym życiu społecznym i w historii. Akurat właśnie ten przywilej otwierający drogę do władztwa w Polsce kobietom, córkom Ludwika Węgierskiego i torujący drogę wielkiej polskiej patronce Królowej Świętej i następnym wielkim Polkom w naszej historii. Także powinien przywilej koszycki być pamiętany, bo to wyjątkowy punkt w naszych dziejach 650 lat temu, od którego zaczyna się wspólnota współdziedziców i współdziedziczek – celowo używam feminatywu – tego wielkiego dobra, które tworzy Rzeczpospolita.

Każdy może na swój sposób bronić tego dziedzictwa. Ale jeżeli odruchem w stosunku do zagrożenia jest stwierdzenie „polskość to nienormalność”, uciekam od obowiązku, odchodzę, bo mnie on nuży, męczy. Albo ten odruch, który był tak powszechny w 2014 roku, w pierwszej fazie agresji na Ukrainę, wtedy przeprowadzano ankiety wśród wybitnych polityków i ci najważniejsi z wtedy rządzącej partii mówili, no wyjadę jak najdalej, jeśli Rosjanie się tu zbliżą. Pewnie niektórzy by budowali bramy triumfalne dla tych Rosjan, o tym nie mówili, ale chętniej mówili o ucieczce.

Otóż jeżeli ktoś wybiera odruch ucieczki, ten powinien być napiętnowany, ten powinien zyskać miano, na które zasługuje w perspektywie tego wspaniałego doświadczenia, które budowały pokolenia Polaków od 1374 roku. Być współdziedzicem Polski to największa godność, odpowiedzialność i największa przygoda, jaka nas w ziemskim życiu może spotkać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *