Po wydaniu „Śpiewnika Kościelnego z Melodyami” i po uzupełnieniu tegoż „Dodatkiem dla użytku kościołów parafialnych” – pisał w roku 1843 ksiądz Michał Marcin Mioduszewski we wstępie do swego zbioru Kolęd i Pastorałek drukowanych w Krakowie – zająłem się podobnież zbieraniem Melodyj do Kolęd, aby je uratować od zapomnienia. Nie są to pieśni do użycia kościelnego, i owszem baczność XX plebanów powinna im tam wstępu zabraniać, ale są to piosnki wesołe ludu w czasie Świąt Bożego Narodzenia po domach śpiewane.
Życie domowe Ojców naszych podobne było do życia Patryarchalnego. Nie znano w ów czas teatrów, balów, redut i innych zabaw dziś tak upowszechnionych, lecz familijne i sąsiedzkie odwiedziny, zwłaszcza około Świąt Bożego Narodzenia, bywały dla nich najswobodniejszą zabawą. Wtenczas to przy długich wieczorach pastuszkowie Betleemscy stawali im się powodem do tworzenia różnych pastorałek, w których dość trafnie opisywali rozmaite przygody, ubóstwo, dary i radość z narodzenia Chrystusa, nie już Betleemskich lecz naszych pastuszków. Nie trzeba było więcej, tylko aby im się myśl nawinęła o pasterzach, a zaraz są na pogotowiu trzody, wilcy, dudy, liry, piszczałki i inne instrumenta, a przy tym i pląsy pastuszków. Piosnki te jako cechują ducha narodu rolniczego i pasterskiego, tak mało gdzie są znane u innych narodów, a pobożność przodków naszych w samych nawet zabawach jawnie się przebija. Śpiewy te z czasem tak się upowszechniły, że nie było prawie stanu, domu i chatki, gdzie się niemi nie rozweselano.
• • •
Początków polskiej kolędy winniśmy szukać na przełomie XIII i XIV wieku, a nawet u schyłku trzynastego stulecia, jeśli założymy, że źródło kolędowych tekstów i melodii stanowiły publiczne widowiska religijne – tak zwane „szopki”, urządzane w kościołach przez franciszkanów lub – częściej jeszcze i chętniej – w kościołach franciszkanów-obserwantów czyli Bernardynów. Szkopki te bowiem wprowadzili polscy braciszkowie za przykładem św. Franciszka z Asyżu, który – o czym pisze w jego żywocie św. Bonawentura – w roku 1223 przygotował pierwszą w dziejach chrześcijaństwa szopkę.
Z uroczystości Bożonarodzeniowych odbywających się w czasach późniejszych zachowały się kolędy w Kancjonale Kórnickim i Kancjonale Czartoryskich, zaś szczegółowy i barwny obraz owych widowisk zamieścił ks. Jędrzej Kitowicz w „Opisie obyczajów za Augusta III Sasa”.
Była więc osóbka Pana Jezusa, a na boku Maria i Józef, stojący przy kolebce w postaci nachylonej, efekt natężonego kochania i podziwienia wyrażającej. W górze szopki, pod dachem i nad dachem, aniołowie unoszący się na skrzydłach, jakoby śpiewający Gloria in excelsis Deo. Toż dopiero w niejakiej odległości jednego od drugiego, pasterze padający na kolana przed narodzoną Dzieciną, ofiarujący jej dary swoje, ten baranka, ów kózkę; dalej za szopką po obu stronach pastuszkowie, wieśniacy, jedni pasący trzody owiec i bydła, inni śpiący, inni do szopy śpieszący, dźwigający na ramionach barany, kozły, między którymi rozmaity stan ludzki i ich zabawy wyrażają: panów w karetach jadących, szlachtę i mieszczan pieszo idących, chłopów na targ wiozących drwa, zboże, siano, prowadzących woły, orzących pługami, przedających chleby, niewiasty dojące krowy, Żydów różne towary do sprzedania na ręku trzymających i tym podobne akcje ludzkie.
Obraz Kitowicza uzupełnił w Encyklopedii Muzyki Kościelnej ks. Gerard Mizgalski, opisując Bernardyńskie jasełka odbywające się przy adorowanym przez wiernych i zakonników Żłobku: Całe zgromadzenie klasztorne, klęcząc formowało wieniec około kolebki, śpiewając pieśni stosownie ułożone. Gwardyan z jednej strony, a pierwszy po nim w stopniu godności z drugiej, kołysali kolebką, śpiewając razem z drugimi. Po skończeniu pieśni gwardyan, powstawszy, mówił modlitwę wierszem, odpowiednio śpiewanym tonem. Potem dawali ludowi zgromadzonemu aspersyę i na tym kończyła się ceremonia, która nie trwała dłużej nad półgodziny i bywała tylko raz jeden w roku, w sam Dzień Bożego Narodzenia.
Nie mniej niż franciszkańskie i bernardyńskie szopki do powstawania coraz to nowych śpiewów kolędowych przyczyniały się wizytacje duszpasterskie bowiem podług ustaw Kościoła – pisze ks. Michał Marcin Mioduszewski – jako Biskupi swoje Dyecezyje, tak podobnież Plebani swoje Parafije rokrocznie wizytować powinni, czyniąc przy tym spis swoich parafian. O czym wzmiankę czyniąc Synod Prowincyalny (1607, De doctrina fidei) pod Bernardem Maciejewskim mówi, jako o dawnym już zwyczaju; tenże w liście pasterskim przepisuje jak się te wizyty odbywać mają.
Ich szczegółowy obraz dał też w Encyklopedii Staropolskiej Zygmunt Gloger: Plebanowi towarzyszy organista z dzwonkiem i chłopiec z kobiałką, a dawniej kilku uczniów ze szkółki parafialnej, śpiewających po domach kolędy. Pleban winszuje w każdej chacie Nowego Roku, wgląda w pożycie rodziny, porządek domowy, wysłuchuje dzieci pacierza i katechizmu. Synod Prowincjalny Gnieźnieński z roku 1628 przepisuje księżom, aby na kolędzie grzeszników napominali, każdego do pełnienia obowiązków i przyzwoitości nakłaniali, nieszczęśliwych pocieszali. Po wsiach dawano księdzu do kobiałki noszonej przez jednego z chłopców: sery, jaja, grzyby suszone, orzechy, len, kokosze, lub coś innego w tym rodzaju. (…) Gdy ksiądz chodzący po kolędzie wychodził z czyjego domu, dziewczęta ubiegały się do stołka, na którym siedział, w przekonaniu, że ta, co pierwsza usiądzie, tego roku za mąż pójdzie. Słuszną robi uwagę ks. Stanisław Jemiołowski, że wiele kolęd musieli stworzyć początkowo ci plebani, klechowie, kantorowie i organiści, którzy z plebanem jeździli po kolędzie i śpiewem kolęd rozweselali parafian. Tą też drogą upowszechniły się kolędy między ludem, co niewątpliwie nastąpiło w wieku szesnastym, bo już Synod Gnieźnieński z roku 1602 zakazuje śpiewania kolęd niestosownych po kościołach.
• • •
Wśród centralnych motywów chrześcijańskiej kultury – obok Pasji i Zmartwychwstania – najbardziej bogato i barwnie wyraził się właśnie motyw Narodzin. Motyw ów, zanim jeszcze znalazł swój pełny wyraz w sztuce, zdawał się zawierać w sobie jakąś wyjątkową siłę inspirującą, która ukształtować miała niespotykany gdzie indziej klimat zarówno kolędowych śpiewów, jak też drzeworytów, sztychów, małych ołtarzyków i wielkich tryptyków, książkowych miniatur, rzeźbionych figur, witraży i przedstawień malowanych na ścianach wiejskich kościółków – do takich tematów, jak „Adoracja Dzieciątka”, „Zwiastowanie pasterzom”, „Adoracja Pasterzy”, „Ofiarowanie w świątyni” czy „Pokłon Trzech Króli”.
Nietrudno jest wskazać źródła owej wyjątkowości Bożonarodzeniowej muzyki i sztuki. Wszak zrodziła się ona nie w kręgu ortodoksyjnej doktryny artystycznej Kościoła, lecz raczej na styku tego, co kościelne i ludowe. Stąd w miarę coraz to bujniejszego rozwoju – pastorałka i kolęda szczególnie – coraz bardziej oddalała się od liturgii, coraz bardziej też problematyczna była jej funkcja w Kościele. Kiedy więc duchowieństwo na synodach i zgromadzeniach kapituł dawało wyraz zaniepokojeniu żywiołowym rozkwitem pastorałkowo-kantyczkowego myślenia religijnego, jakie tworzyła płodna wyobraźnia ludowa, kolęda stawała się w Polsce formą religijności domowej, żarliwej i autentycznej,
manifestowanej śpiewem w okresie Bożego Narodzenia.
Tylko atmosferze domowego kolędowania zawdzięczać należy zadziwiające bogactwo gatunków i odcieni, jakie wyodrębniły się w kolędowych tekstach i melodiach. Do dziś świadczą o nim znane nam nazwy kolęd, takie jak rotuła, piosnka, pastorałka, pieśń, kantyczka, symfonia, czasem też – jak u Jana Żabczyca – symfonia anielska. Za owymi nazwami kryło się oczywiście bogactwo melodii i rytmów: krakowiaka, mazura, poloneza (W żłobie leży), dumki, kołysanki, a nawet menueta i sarabandy. Kryła się rozmaitość nastrojów i treści, różnorodność szaty dźwiękowej – skromnej i urzekająco prymitywnej w wypadku kolęd śpiewanych w wiejskich chałupach, i wysoce kunsztownej w chóralnych kompozycjach łacińskich i polskich, do dziś zachowanych w kancjonałach – Przeworskim, Staniąteckim, Kurnickim, w Tabulaturze Jana z Lublina, w motetach wokalno-instrumentalnych, czy zgoła w koncertach kościelnych Stanisława Sylwestra Szarzyńskiego, Józefa Kobierkowicza, czy wreszcie w postaci melodii kolędowych mistrzowsko wplecionych jako cantus firmus do mszy i motetów Wacława z Szamotuł, Tomasza Szadka i Bartłomieja Pękiela.
To, co szczególnie zadziwia w polskiej literaturze pastorałkowo-kolędowej, to bezpośredniość, czy wręcz poufałość, z jaką lud podchodzi do postaci biblijnych, to pragnienie uaktualnienia, uwspółcześnienia wydarzeń z Ewangelii i przeniesienia ich z Ziemi Świętej do własnej chałupy.
Kto bowiem przyglądał się uważnie kolędzie – czytamy u Zygmunta Glogera – ten musiał dostrzec, że jej właściwym przymiotem i największym wdziękiem, samą jej istotą jest ta poufałość naiwna, z jaką mówi o Narodzeniu Pana Jezusa i jego Matce i z jaką nasz świat polski, wiejski przenosi się w te odległe wieki i kraje. Ten koloryt lokalny, polski nadany scenom betleemskim, to jest cały wdzięk i naiwność kolęd, a prostota i rozrzewnienie, z jakim te sceny są opowiedziane, to jest ich piękność wyższa i wewnętrzna. Ci pasterze zbudzeni przez aniołów i śpieszący do swej szopy, to są polskie parobki. Ta szopa jest taka sama, jak każda stajnia przy wiejskiej naszej zagrodzie. I kto by dzieje Nowego Testamentu znał tylko z kolęd, ten mógłby myśleć, że Pan Jezus urodził się gdziekolwiek w Polsce, w pierwszej lepszej wsi, bo każda jest podobna jak dwie krople wody do tego Betleem, jakie jest w kolędach. Żyje w nich cały ten wiejski świat ze swoimi zwyczajami i stosunkami, uczuciami i sposobem mówienia. (…) W owych kolędach i jasełkach widne były dzieje biednego ludowego życia. Jak to te Jontki, Bartki, Maćki i Kuby filozofują tam ze sobą i witają Dzieciątko Nowonarodzone, aż miło czasem posłuchać. Szczere serca, szczere dusze. Ale znają też swoje wady, jak na przykład ów Kuba, który przyszedłszy do stajenki
Dobył tak pięknego głosu baraniego
Aż się Józef Stary przestraszył do niego (..)
Więc rzecze mu Józef: Nie śpiewaj tak pięknie,
Bo się dzieciąteczko twego śpiewu zlęknie.
Wymowny dowód bezpośredniości i serdeczności, z jaką lud polski podchodził do biblijnych postaci, stanowić może pastorałka – poprzedzająca jasełka – śpiewana we wsiach podkrakowskich, którą Ksiądz Cenzor, Kardynał Teliga – jako „nie zawierającą nic przeciwnego ani wierze świętej, ani dobrym obyczajom” – zezwolił wydrukować księdzu Mioduszewskiemu w jego „Dodatku do Pastorałek”.
Czedzimler
A dyćto juz Betleem, dalibóg ci pono,
Dziecię lezy we złobie, widzis Furgoł ono?
Furgoł
O jak piękna tam stoi pzy nim Panienecka,
Starusek tez pilnuje tego dzieciątecka.
Kuba
(uszykowawszy pastuszków w szopie,
a gdy już padli na kolana każe im mówić za sobą)
O witajze nas Panie! a cóz się to stało,
Iż Cię górne dziś niebo tu do nas zesłało.
Lezys na gołym sianie chocieś Król bogaty,
Będąc Panem nad pany nie mas własnej chaty.
Dr-zys na tak ciężkim mrozie miłe dzieciątecko
O jakze nom zal ciebie, z nieba paniątecko.
(tu Kuba składa ofiary i mówi)
Neści za to ode mnie ten mosła garnusek,
Jesce ci tez pzydaję i susonych grusek.
Maścibrzuch
Jabym ci dał ten serek, lec suchy nieboze,
A ten kto ząbków nie ma, ugryźć go nie moze.
Ale ci za to jutro kiedy nie mas ząbków
Na rosołek psyniosę choć parę gołąbków.
Furgoł
Ja zaś nie mam ci co dać, bom Furgoł ubogi,
Ani cię cem pzyodziać na taki mróz srogi:
Ale co mam to pzyjmij, kozią gomółeckę,
Garnusecek masełka, chleba pzylepeckę.
Czedzimler
Ja zaś ci ofiaruję to małe jagniątko,
Pzyjmijze je ode mnie najmilse dzieciątko:
Nie załowałbym nawet tłustego barana,
Ale mi go lichotnik porwał wcora z rana.
Szufla
A ja tez Sufla stary cóz wam podaruję,
Mam trochę pzepalanki, to was pocęstuję:
Napijze się starusku z Matuchną, boć dr-zycie,
W zimie tzeba się napić, dobze o tym wiecie,
Pzyjmijciez więc ode mnie ten podarek mały,
A sprawcie to by lepse gozałki bywały.