Jednego dnia, 13 grudnia 2024 roku, wybrałam się w dwa miejsca – do Katedry Wrocławskiej na Mszę św. w intencji ofiar stanu wojennego oraz do Rynku na jarmark bożonarodzeniowy. Całkiem odrębne dwa światy. Oba ważne, oba potrzebne, choć oczywiście żal mi było, że upamiętnienie bohaterów nocy grudniowej przyciągnęło o dwa rzędy wielkości mniejszą liczbę uczestników niż stragany z grzańcem i bibelotami. Dlaczego? Bo naród bez pamięci, ginie. Jak mawiał marszałek Piłsudski – przestaje być narodem a staje się jedynie zbiorem ludzi, czasowo zajmujących dane terytorium.
Przepięknie o tej pamięci opowiadał i o nią zaapelował główny celebrans uroczystości w katedrze ks. arcybiskup Józef Kupny. Słuchali go uczestnicy wydarzeń sprzed 43 laty, dostojne poczty sztandarowe, związkowcy Solidarności, młodzi odziani w mundury harcerskie Skauci Króla. Poniżej przytaczamy fragmenty homilii.
Okres stanu wojennego był dla naszego narodu czasem smutku i cierpienia. Trudno opisać ból rodzin zastrzelonych przez oddziały ZOMO górników, zamordowanych związkowców. Nie ma słów na wyrażenie cierpienia współmałżonków i dzieci, które często niczego nie rozumiały, a były świadkami pobicia ojca, matki…
Masowa emigracja ludzi wykształconych, musieli opuścić Ojczyznę. Emigracja działaczy związkowych, ogólna bieda, żywność na kartki, zwalnianie z pracy. Taki obraz pozostał w świadomości społecznej, w naszych sercach. Pobicia, pałowania, aresztowania ludzi. Polewanie armatkami wodnymi, rzucanie gazów łzawiących przez uchylone drzwi kościoła. To wszystko stanowiło czas wielkiej udręki, czas podziałów społecznych i czas rodzenia się nienawiści. Dzięki Bogu w tych dramatycznych dla naszej Ojczyzny czasach nie zabrakło ludzi odważnych, bohaterskich, którzy w duchu miłości chrześcijańskiej i solidarności nieśli wieloraką pomoc potrzebującym.
Dzisiaj w kolejną już rocznicę ogłoszenia stanu wojennego myślimy o nich z uznaniem i wielką wdzięcznością. I nie zabrakło także przykładów pięknej kapłańskiej posługi. Z perspektywy czasu lepiej to rozumiemy, że trudne czasy potrzebują przywódców duchowych, którzy zdolni są tchnąć nowego ducha, przywrócić nadzieję.
Dla nas błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko to był prorok okresu stanu wojennego. Do dziś głęboko porusza nas Jego modlitwa:
Matko oszukanych — módl się za nami
Matko zdradzonych — módl się za nami
Matko w nocy pojmanych — módl się za nami
Matko uwięzionych — módl się za nami
Matko na mrozie trzymanych — módl się za nami
Matko przerażonych — módl się za nami
Matko przesłuchiwanych — módl się za nami
Matko niesłusznie skazanych — módl się za nami.
Tej modlitwy było wiele, zwłaszcza na mszach za Ojczyznę. Zjeżdżali na nie ludzie z całej Polski. Wielu zapamiętało, że z chwilą rozpoczęcia Eucharystii zapadała cisza. Wierni przestawali rozmawiać, narzekać, złorzeczyć. Po prostu zaczynali się modlić. A on mówił:
„Chrześcijaninowi nie może wystarczyć tylko samo potępienie zła, kłamstwa, tchórzostwa, zniewalania, nienawiści, przemocy, ale sam musi być prawdziwym świadkiem, rzecznikiem i obrońcą sprawiedliwości, dobra, prawdy, wolności i miłości.”
Kochani, te słowa Jerzego Popiełuszki wzbudzały entuzjazm wielu rodaków, dodawały im siły w zmaganiu się ze złem, prowadziły do ich nawrócenia. Ale równocześnie wywoływały nienawiść i gniew rządzących. Bolały ich te słowa, jeszcze bardziej nienawidzili tego kapłana. Był śledzony, prześladowany, aresztowany, torturowany, a ostatecznie brutalnie związany i choć jeszcze żył, został wrzucony do wody.
Jednak jego oprawcy nie byli w stanie, nie mogli uśmiercić prawdy. Tragiczna śmierć naszego Męczennika była w rzeczywistości początkiem powszechnego nawrócenia serc do Ewangelii. Śmierć męczenników jest bowiem istotnie posiewem chrześcijan. I to dotyczy także bł. ks. Jerzego.
Drodzy bracia i siostry, tak w życiu społecznym, jak i osobistym, w różnych okresach przychodzi nam mierzyć się z ciemnością grzechu. Ta ciemność niesie nam ciężki krzyż, nieraz ponad nasze siły. Dlatego z wielką wdzięcznością przyjmujemy słowa zaproszenia Jezusa Chrystusa: przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni jesteście i obciążeni, ja was pokrzepię.
Panie Jezu, przychodzimy do Ciebie, utrudzeni, umęczeni. Przygnieceni trudami dnia codziennego, ale także zmęczeni kłótniami, głębokimi podziałami, brakiem solidarności. Przychodzimy Jezu, bo nie tylko czujemy trudy dnia codziennego, ale pamiętamy także o naszych braciach z Kopalni Wujek, o tych którzy zostali zabici w niewyjaśnionych okolicznościach. Pamiętamy o wszystkich ofiarach komunizmu. Pamiętamy o patronie Solidarności, błogosławionym Jerzym Popiełuszko, o zamordowanym księdzu Blachnickim. Nie sposób wymienić z imienia i nazwiska wszystkich ofiar komunistycznego systemu i stanu wojennego.
Pamiętamy o terrorze politycznym, o gwałceniu praw człowieka, o biedzie, pustych półkach w sklepie, o braku wolności. O tym wszystkim pamiętamy. Może nas to nawet przygniata. Ale jesteśmy świadkami tego wszystkiego, powinniśmy następnym pokoleniom przekazywać tę prawdę.
Pamiętamy także o entuzjazmie ruchu społecznego Solidarność. Pamiętamy o tych wszystkich nadziejach, o braterstwie, o wspólnocie. To był piękny czas. Czuliśmy się braćmi i siostrami. Chcemy o tym wszystkim pamiętać. I do tego całego szlachetnego dziedzictwa chcemy się odwoływać.
Odwoływać się do wartości ewangelicznych, które oddziaływały wówczas na kształt życia społecznego. Chcieliśmy żyć w sprawiedliwości, w solidarności, w miłości bliźniego. To wszystko w jakiś sposób na nas oddziaływało. Na nasz patriotyzm, na heroizm naszych rodaków walczących o wolność, prawa dla siebie, swoich bliskich i przyszłych pokoleń. I dlatego tu jesteśmy. I wspólnie modlimy się, szukając pomocy Pana, który zaprasza i obiecuje swoją boską pomoc.
Po mszy świętej zapaliliśmy ułożone w kolor flagi biało-czerwone znicze pod tablicą umieszczoną na zewnętrznej ścianie katedry na lewo od głównego wejścia. W tym kościele w czas stanu wojennego SOLIDARNOŚĆ znalazła schronienie i wsparcie – głosi napis. Potem chwila rozmów z przyjaciółmi z NZS i Solidarności Walczącej. Wspominaliśmy msze święte za Ojczyznę, demonstracje, milicyjne suki. „Precz z komuną” krzyczeliśmy, „Wrona orła nie pokona” – ale czy dziś kogokolwiek oprócz garstki najwierniejszych obchodzi los Orła?
Pobiegłam w stronę Rynku. Wrocławski jarmark bożonarodzeniowy wypełnia szczelnie wszystkie cztery pierzeje głównego placu oraz pl. Solny a także fragment ulic Świdnickiej i Oławskiej. Ponad 230 straganów oraz mnóstwo innych atrakcji, zwłaszcza dla dzieci. Jasno, barwnie, pachnąco. Tłum nieco mniejszy niż w weekend, ale mnóstwo turystów z Polski i z zagranicy. Wysoka, rozświetlona tysiącem świateł choinka przyciąga całe rodziny i dorosłych amatorów zdjęć. Nikt nie wyglądał na zawiedzionego czy osamotnionego, jedynie hrabia Aleksander Fredro popadł w melancholię.
Być może sięgał myślą czasów, gdy stanął – a raczej nonszalancko usiadł – pod koniec XIX wieku na placu Akademickim we Lwowie. Tyle się od tego czasu wydarzyło. Może nawet ciuchutko powtarzał: Nie wiedzieć, czy to skutkiem ciągłych burz, ale u nas coraz więcej bałwanów”. Potem uderzał w podobne tony: „Wybrano posłem wielkiego osła. Zjeżdżano się zewsząd, aby poznać, nie posła, ale tych, co go posłem wybrali.” Wreszcie westchnął na zakończenie: „Starzy częstokroć bajdurzą, to prawda, ale i młodzi lubią zanadto kłaść wszystko na karb spróchniałych przesądów. A są jednak prawdy, które bezkarnie zmienić się nie dadzą, jeżeli mają żyć dłużéj jak jednę wiosnę.”
Ucieszyłam się z podsłuchanych sentencji. Gdyby ktoś jeszcze miał ochotę na takie spotkanie, musi wyjść poza blask straganów i hałaśliwy strumień zwiedzających. Hrabia Aleksander czeka na południowej pierzei wrocławskiego Rynku niezmiennie od 1956 roku.
„Niech się dzieje wola Nieba! Z nią się zawsze zgadzać trzeba.”