Dziwności dzisiejszej konfekcyjności

Żyjemy w czasach naznaczonych kwestionowaniem rozlicznych pewników, które zapewniły rozkwit naszej cywilizacji. Wyrażała się ona m.in. w sposobie ubierania, a szerzej ujmując w prezentowaniu swojej osoby na zewnątrz, mającym zaspokoić aksjologiczno-estetyczne oczekiwania społeczeństwa. Przecież, jak mawiają Niemcy, Kleider machen Leute, czyli jak cię widzą, tak cię piszą. Chodzi zatem o zjawisko nazywane przez Anglosasów Dress code, co można przełożyć jako pożądany sposób konfekcyjnego ozdabiania własnej osoby.

Niegdyś kryteria w tej dziedzinie były określane przez stanową przynależność wymagającą, aby rycerz, a następnie szlachcic, wyglądał inaczej niż chłop lub mieszczanin. Monarchowie oraz ich dworzanie wkładali odmienne od reszty ludzi stroje, aby zaakcentować swoje znaczenie. Błazen lub kat byli z daleka widoczni, co ułatwiało ich rozpoznawanie oraz tolerowanie lub nie ich zachowań. Zasadniczo przed rozpowszechnieniem fabrycznej produkcji obowiązywała daleko posunięta odzieżowa różnorodność, wyrażająca naturalny pluralizm niegdysiejszego świata, w którym współistniało wiele zbiorowych tożsamości.

Zmieniło się to wraz z industrializacją, idącą w parze z demokratyzacją. Burżuazyjne oraz socjalistyczne rewolucje doprowadziły do ujednolicenia w zakresie zewnętrznego wyglądu ludzkich mas. Wszak egalitaryzm wymaga, aby ubiór nie demonstrował przesadnie statusu nosiciela, ideologicznie naznaczonego wymogiem upodabniania się do innych. Dobrym przykładem tego zjawiska jest ubiór paryskich sankiulotów, nazwanych tak dlatego, że nie nosili arystokratycznych kiulotów, czyli krótkich spodni. Zostały one zastąpione spodniami z kantami, które wzięły się stąd, że tak odznaczającą się część odzieży było łatwiej magazynować, aby następnie przekazywać ją zbuntowanym przeciw Staremu Porządkowi tłumom, którym dzięki temu łatwiej było aprobować ujednolicone myślenie.

Jak do tej pory najdalej posuniętym przejawem tej tendencji były maoistowskie mundury. W ewidentny sposób wyrażały one skrajną postać уравниловки, polegającą na zestandaryzowanym na wojskową modłę sposobem przyodziewania całego wielomilionowego narodu, mającego demonstrować – poprzez odrzucenie burżuazyjnych garniturów – determinację podczas podążania „Świetlistym Szlakiem Kompletnego Ujednolicenia”. Ideowy Gleichschaltung nie toleruje przejawów indywidualnych ekstrawagancji, łatwo znajdujących wyraz w nietypowych strojach, wyrażających nietypową osobowość ich nosicieli. Pragnienie odróżnienia się stanowi prowokację dla stotalizowanego kolektywu, co dobrze ujął Majakowski, gdy pisał: „Jednostka bzdurą, jednostka zerem, jednostki głosik cieńszy od pisku”. W realnym socjalizmie wszyscy powinni tak samo myśleć i tak samo wyglądać, dlatego też, gdy po śmierci Stalina w Polsce nastała odwilż, potępiani przez oficjalną propagandę bikiniarze wzbudzali sensację swymi kolorowymi, wyróżniającymi się z powszechnej szarości, kreacjami.

Aktualnie, zamiast dyktatury kompartii, mamy do czynienia z dyktaturą wielkich domów mody. Wykorzystują one w dużej mierze oligarchiczny charakter współczesnego okcydentalnego systemu społeczno-politycznego, w którym nieustannie akcentuje się znaczenie pieniądza, co w wyrazisty sposób przejawia się na ulicach USA, gdzie przechodnie lubią się pozdrawiać zwrotem make money, co ewidentnie zwraca uwagę na znaczenie plutokracji. Jakaś forma elity musi istnieć zawsze i wszędzie, ale w czasach PRL ze względu na obowiązujący egalitarystyczny paradygmat nie wypadało się chwalić finansowymi zasobami, jeśli nawet się je posiadało. Na aktualnym etapie dziejów natomiast jest inaczej, w związku z czym pana się poznaje raczej już nie po cholewach, lecz po zewnętrznych znamionach luksusu w postaci „przyklejonych do ciała niczym pseudosztandary finansowego sukcesu modnych markach”.

Jeśli są one z „absolutnie górnej półeczki”, to spełniają mniej więcej taką rolę, jak generalskie lampasy, odróżniające wojskowych przywódców od podkomendnych. Nota bene armijne uniformy i sutanny kleru są oczywistą pozostałością średniowieczno-feudalnego porządku, nie za bardzo kompatybilną z wszechniwelującą atmosferą naszych czasów, przejawiającą się w odejściu od szkolnych mundurków i kojarzonych z korporantami studenckich czapek, budzących skojarzenia z „reakcyjnym uczelnianym arystokratyzmem”. Nowe wcielenie elitarystycznego ducha ex definitione powinno być odmienne od niegdysiejszego, więc wyraża się w zróżnicowaniu w obrębie wyjściowo ludowego fenomenu, jakim były dżinsy, które podbiły ziemski glob wraz ze wzrostem dominacji USA. Stały się w rezultacie rozrostu anglosfery symbolem wiary w „Wolny Świat”, odziewający się z upodobaniem w kowbojskie spodnie, które wkroczyły na salony, gdy ich bywalcy przekazali fraki kelnerom. Dzisiaj to oni „zadają starego szyku” w prestiżowych lokalach, których klienci często gęsto z dumą prezentują się jako eksponenci zjawiska Blue Jeans Culture.

Doszło w niej do rozdarcia, i to dosłownego, ponieważ od pewnego czasu furorę robią produkty z dziurami. Te ostatnie, tradycyjnie kojarzone z obszarpaństwem, stały się w konfekcyjnych produktach najbardziej rozpoznawanych firm rozgłośnym krzykiem mody, nakazującej usilnie wykonującym jej rozkazy osobom ubierać się w sposób, który jeszcze parę lat temu uchodziłby za przejaw ostentacyjnego dziadostwa. Przygotowaniem do opisywanego fenomenu były modne łaty, które onegdaj co biedniejsi obywatele, których nie stać było na kupno nowego przyodziewku, starali się troskliwie ukrywać. W pewnym momencie zaczęto je lansować, z tym, że znajdowały się na gotowych produktach i sporo kosztowały. Gdy się do nich przyzwyczajono, przyszedł czas na dziurawy przyodziewek, będący potężnym, co codziennie widać na ulicach większych miast, wyzwaniem dla nakazującego schludny wygląd konwenansu, niwelowanego przez nihilistycznie nastawionych projektantów modnych strojów.

Gdy stały się one kuse, to ludzkie ciała zostały w dużo większej mierze niż onegdaj wystawione na widok publiczny. Okazja ta została wykorzystana do tego, aby pokryć szyje, ręce i nogi prezentowanymi następnie z dumą tatuażami. W przeszłości obserwowali je z ciekawością żeglarze na odległych wyspach, gdzie służyły skąpo przyodzianym krajowcom do wyrażania poprzez nie duchowych i kulturowych przesłań, charakterystycznych dla pozaeuropejskich cywilizacji. Pochodzący ze Starego Kontynentu marynarze zafascynowali się tatuażownictwem i zaczęli je uprawiać, aby urozmaicić monotonię długiego przebywania na ciasnych statkach. Drugim środowiskiem, które z ochotą zaakceptowało sztukę, czy też rzemiosło tatuażowania byli ludzie osadzeni w zakładach karnych, przy czym w ich przypadku dziary były odbiciem pozycji zajmowanych w nieformalnym więziennym drugim życiu, bo przecież, aby zasłużyć sobie na przywilej wydziargania na ramionach pułkowniczej szarży trzeba było sobie zasłużyć odpowiednim stażem w postaci wieloletniej odsiadki.

Szarże kojarzą się z wojskiem, które w polskim wydaniu w ramach walki z dyskryminacją dostanie pozwolenie na noszenie nie tylko bród, ale i tatuaży w widocznych miejscach. Minister Kosiniak-Kamysz doszedł do przekonania, że skoro żołnierze są mogącymi brać udział w powszechnych elekcjach głosami, to dlaczego nie upodobnić ich do cywili? Co prawda Cyryl Norhcote Parkinson pisał, że już od czasów Aleksandra Macedońskiego gładko ogolona żołnierska twarz symbolizowała ścierającą się z brodatą Azją Europę, no ale kto by się przejmował dywagacjami „zmarłego, niemodnego i na dodatek białego mężczyzny”? W średniowieczu małżonek przyszłej świętej Jadwigi zapuścił brodę, żeby zademonstrować rezygnację z życia płciowego. Dziś żywy symbol cywilnej kontroli nad siłami zbrojnymi co prawda jeszcze nie zademonstrował publicznie tatuaży, ale za to najpierw własnym wyglądem pokazał, że broda przystoi aktywnemu mężczyźnie, po czym postanowił zachęcić podległych mu politycznie zbrojnych mężów do pójścia w jego ślady – znamienny signum temporis.

Współcześnie doszło do upowszechnienia, czyli banalizacji tego fenomenu, o czym dobitnie świadczą rozpleniające się jak grzyby po deszczu „salony artystycznego tatuażu”. Trudno się temu specjalnie dziwić, skoro gwiazdy estrady i sportu z lubością pokazują wielokolorowe malunki na skórze, co skłania miliony fanów do mniej lub bardziej wiernego naśladowania swoich idoli. Można w tym się dopatrzeć specyficznej ekspiacji za „wypełnioną rasowym uciskiem przeszłość”, kiedy to owymi „uciskaczami” byli białoskórzy, którzy teraz już są takimi mniej, skoro z lubością się koloryzują. Jak zwykle trudno o zachowanie równości, bowiem na szczególnie efektowne tatuaże mogą sobie pozwolić jedynie bogatsi, wyrażający w ten sposób przynależność do finansowej elity. Łączy się to z manifestowaniem młodzieżowości, której kult niweczy niegdysiejszy szacunek dla starszych. W „dawnych, dobrych czasach” młodzi ubierali się i starali zachowywać jak będący skarbnicą długotrwale zbieranej mądrości. Aktualnie starzy próbują stroić się i zachowywać jak młodzieńcy, żeby być trendy.

Dotyczy to obu płci, przy czym kobiety zdecydowanie przodują, jeśli chodzi o rozpowszechniający się zwyczaj noszenia ozdób w nosie. Został on przeniesiony z Indii oraz z Czarnej Afryki, gdzie koloniści podczas opanowywania tej części świata z zadziwieniem oglądali zadające lokalnego szyku „afroafrykanki”. Taki piercing nie był w tym okresie znany w krajach, skąd przybywały kolonizatorskie ekspedycje, ale to, że można tak robić stało się znane na północ od Morza Śródziemnego dzięki upowszechniającej się znajomości afrykańskiego wnętrza. Jego reprezentanci i reprezentantki pojawiły się w wielkich i mniejszych północnych stolicach w całej krasie, co po upływie dekad zapoczątkowało ich naśladowanie w dziedzinie przystrajania twarzy.

Ania Kruk w tekście Kolczyk w nosie – znaczenie historyczne, https://aniakruk.pl/blog/co-oznacza-i-czego-symbolem-jest-kolczyk-w-nosie-u-dziewczyn/ stwierdza, że „piercing nosa jest mocno zakorzeniony w kulturach orientalnych – szczególnie w Indiach czy Nepalu. Trudno jest jednoznacznie powiedzieć, w jaki sposób ta tradycja przywędrowała do Europy. Wielu kulturoznawców wskazuje, że pojawiła się na naszym kontynencie wraz z niewolnikami”. Eksplorowanie transsaharyjskiej Afryki doprowadziło do poznania jej odmiennej sztuki, która zafascynowała wielu możnych świata tego, jak choćby Helenę Rubinstein, która w swoim paryskim apartamencie zgromadziła ponad 200 przykładów rzeźbiarskiej twórczości, przyczyniając się walnie do jej popularyzacji. Z czasem wyszła ona na ulice, gdyż mniej lub bardziej wyrafinowane, czy też udziwnione dziełka z nosowych przegród sensu largo można zaliczyć do rzeźbiarstwa. Mielibyśmy zatem, jeśli przyjmiemy słuszność tej hipotezy, do czynienia z kolejnym, po rozpowszechnieniu się tatuaży cywilizacyjno-kulturowym zwycięstwem Trzeciego Świata, szczególnie w tym przypadku symbolicznym, skoro naśladuje się niewolników. Zastanawiające jest to, że oni nie decydowali się dobrowolnie na niewolniczy status, natomiast kopiowanie obcych wzorów, w tym również typowych dla niewolników, jest naznaczone niewolniczą mentalnością, występującą wówczas, gdy ulega się wszelakiej, nawet najgłupszej modzie.

Europa wraz z pozostałym Zachodem coraz bardziej traci wiarę w siebie, co łączy się z nagminnym przepraszaniem za rzeczywiste bądź domniemane grzechy przeszłości. W takim duchowym nastroju nie wypada czerpać z własnej, nacechowanej kolonializmem, rasizmem i maskulinizmem tradycji. Akurat jeśli chodzi o Polskę, to miała ona żaden udział w tych niepoprawnych politycznie zjawiskach, co nie przeszkadza ochoczo brać udział w odchodzeniu – zarówno w coraz bardziej zwulgaryzowanej sferze duchowej, jak w sposobie prezentowania siebie innym – od uznanych za archaiczne klasycznych kanonów estetyki na rzecz kultywowania takich jej przejawów, które wyrażają jałową kontestację, podkręcaną przez tych, którzy zarabiają na jej upowszechnianiu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *