„Piłka jest po stronie Chin” – powiedziała, w imieniu prezydenta Donalda Trumpa, sekretarz prasowa Białego Domu, Karoline Leavitt. Powiedziała to dwa tygodnie po ogłoszeniu przez Biały Dom „dnia wyzwolenia”, czyli wprowadzenia „ceł wzajemnych” dla około 180 krajów.
Dużo się od tamtego czasu zmieniło. Uporządkujmy stan faktyczny. Podstawowa stawka celna dla większości krajów w wysokości 10%, przy czym import z Chin jest opodatkowany łącznie stawką 145%. Towary z Kanady i Meksyku są opodatkowane stawką do 25%, podczas gdy importowane samochody, stal i aluminium są opodatkowane tą samą stawką. Chiny odpowiedziały stawką w wysokości 125% na towary amerykańskie.
Na początku kwietnia Trump ogłosił daleko idące i wysokie stawki celne dla niemal wszystkich partnerów handlowych. Ale po zmianie stanowiska, Waszyngton po tygodniu wstrzymał nowe stawki celne dla około 60 krajów na 90 dni, jednakże średnie cła amerykańskie pozostają znacznie wyższe niż kilka miesięcy temu. „Chiny muszą zawrzeć z nami umowę. My nie musimy zawierać umowy z nimi. Nie ma różnicy między Chinami a jakimkolwiek innym krajem, poza tym, że są o wiele większe, a Chiny chcą tego, co my mamy, czego chce każdy kraj: amerykańskiego konsumenta” – powiedziała Leavitt, odczytując oświadczenie Trumpa. „Albo mówiąc inaczej, potrzebują naszych pieniędzy – kontynuowała. – Więc prezydent, po raz kolejny, jasno dał do zrozumienia, że jest otwarty na umowę z Chinami. Chiny muszą zawrzeć umowę ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki”.
Największy klient
Pekin nie potraktował lekko ogłoszenia Trumpa o „dniu wyzwolenia” i wojnie handlowej. „W związku z brakiem szacunku, jaki Chiny okazały światowym rynkom, niniejszym podnoszę taryfę nałożoną na Chiny przez Stany Zjednoczone Ameryki do 125% (plus 20% za fentanyl), ze skutkiem natychmiastowym – oznajmił Trump w środę, 9 kwietnia w Truth Social. – W pewnym momencie, miejmy nadzieję, iż w niedalekiej przyszłości, Chiny zdadzą sobie sprawę, że dni oszukiwania USA i innych krajów nie są już akceptowalne” – kontynuował, zanim przyznał krajom, które nie odpowiedziały odwetem, ale raczej starały się negocjować z 90-dniową przerwą „znacznie obniżoną taryfę wzajemną w tym okresie”, ze skutkiem „natychmiastowym”.
Kilka dni później Chiny odpowiedziały, podnosząc cła na import ze Stanów Zjednoczonych do 125% oraz wstrzymały transport części dla Boeinga i przerwały dostawy kluczowych minerałów ziem rzadkich do amerykańskich producentów i wykonawców zbrojeniowych. Eskalacja sporu taryfowego Trumpa z Chinami zasiała trochę chaosu w światowej gospodarce i rodzi pytania o kolejne posunięcia zarówno Waszyngtonu, jak i Pekinu. Prezydent Xi Jinping podobno powiedział, że „wojna handlowa i wojna celna nie przyniesie zwycięzcy, a protekcjonizm prowadzi donikąd”. Dłużny nie pozostawał sekretarz handlu Howard Lutnick. „Chiny wybrały drogę sprzeciwienia się Donaldowi Trumpowi – argumentował. – Albo Chiny usiądą do stołu z Donaldem Trumpem, albo nie. Ale bądźmy szczerzy, jesteśmy zdecydowanie ich największym klientem. Amerykański konsument kupuje wszystko z Chin. Nie mogą sobie pozwolić na to, żeby być bez nas”. I ma rację.
Najgorsi przestępcy
Trump twierdzi, że cła zwiększą amerykańską produkcję i pomnożą liczbę miejsc pracy. No i przede wszystkim zmniejszą, jeśli nie zlikwidują, deficyt handlowy. Nie brakuje jednak krytyków ostrzegających przed wzrostem inflacji i cen. Niektóre amerykańskie firmy wyrażają zaniepokojenie nowymi taryfami oraz ostrzegają przed stratami w wysokości wielu miliardów dolarów i głęboką niepewnością. Nieprzychylny prezydentowi przewodniczący Rezerwy Federalnej Jerome Powell zwiększył ten niepokój, oświadczając, że taryfy mogą zadać gospodarce podwójny cios. „Cła najprawdopodobniej spowodują przynajmniej tymczasowy wzrost inflacji – powiedział. – Poziom podwyżek taryf ogłoszonych do tej pory jest znacznie większy niż oczekiwano. To samo prawdopodobnie dotyczy skutków gospodarczych, które obejmą wyższą inflację i wolniejszy wzrost.”
Nie wszyscy podzielają jego opinię. Sekretarz skarbu Scott Bessent uważa, że eskalacja taryf przez Chiny nie jest dobrym posunięciem. „Myślę, że to był wielki błąd, ta chińska eskalacja, ponieważ grają parą dwójek. Tradycyjnie, jeśli spojrzymy na historię negocjacji handlowych, jesteśmy krajem deficytowym. Co tracimy, gdy Chińczycy podnoszą cła na nas? Eksportujemy do nich jedną piątą tego, co oni eksportują do nas, więc to dla nich przegrana karta” – mówi. Sekretarz bagatelizuje doniesienia o chińskim odwecie. „Uważam, że to przykre, że Chińczycy tak naprawdę nie chcą przyjść i negocjować, ponieważ są najgorszymi przestępcami w międzynarodowym systemie handlowym” – twierdzi.
Chcemy sprawiedliwości
Politycy związani z Białym Domem twierdzą, że wszystko jest na najlepszej drodze, bowiem zaczęły się negocjacje. Rzeczywiście, rozpoczęły się lub niedługo nastąpią rozmowy z Japonią, Koreą Południową i Wietnamem. Niektórzy mówią, że negocjacje dotyczą już 130 krajów, inni że chodzi o 60. Ale to ma drugorzędne znaczenie. Chodzi o Chiny, bo to jest pojedynek wagi najcięższej.
Zastępca szefa sztabu Białego Domu ds. polityki Stephen Miller głosi, że cały świat przybywa do Stanów Zjednoczonych, aby negocjować. „Chiny włączyły się w łańcuchy dostaw całego świata – kontynuuje. – Nie ma niczego, co Chiny obecnie produkują, czego nie moglibyśmy zachęcić do przeniesienia do Stanów Zjednoczonych. Innymi słowy, przy odpowiednim połączeniu polityki handlowej, obniżek podatków krajowych, deregulacji i taniej energii Ameryka może być centrum dobrobytu świata. Ponieważ zostanie wynalezione w Ameryce, zostanie zbudowane w Ameryce – zostanie wyprodukowane w Ameryce. Więc nie potrzebujemy Chin. Chiny potrzebują nas. Możemy to wszystko sprowadzić do domu.”
Doradca Trumpa Peter Navarro uważa, że zaskakująca w sumie zmiana decyzji prezydenta w sprawie taryf wynikała z „wiarygodnego wdrożenia wzajemnych taryf na resztę świata”. „To, co mamy teraz, to 10% globalna taryfa, która przyniesie 2 miliardy dolarów dziennie, zamiast wysyłać 4 miliardy dolarów, jak robimy to z naszym deficytem handlowym” – twierdzi Navarro. Dodaje, że USA były „oszukiwane nie tylko przez lata, ale przez dziesięciolecia”. „To sięga 1979 roku, do rundy negocjacji handlowych w Tokio, poprzednika Światowej Organizacji Handlu, czyli GATT (Ogólne Porozumienie w sprawie Taryf Celnych i Handlu). Wprowadzono system, który pozwalał każdemu krajowi na świecie na systematyczne pobieranie wyższych taryf i wprowadzono to, co nazywamy mechanizmem rozstrzygania sporów. To nie działa – twierdzi. Światowy system handlu jest zepsuty. Donald Trump to naprawi. Amerykanie będą w lepszej sytuacji”.
Navarro twierdzi, że administracja Trumpa stara się być „wrażliwa” na nastawienie Chin w obliczu trwającej batalii taryfowej, biorąc pod uwagę „100 lat upokorzenia ze strony Brytyjczyków”, ale przesłanie Ameryki do Chin jest inne: „Przestańcie nas krzywdzić”. „Straciliśmy ponad milion ludzi z powodu fentanylu i pokrewnych narkotyków z powodu ich chemikaliów. Straciliśmy ponad 5 milionów miejsc pracy w przemyśle i ponad 60 000 fabryk na rzecz Chin. Więc kto kogo dręczy? – pyta. – Nie chcemy wdawać się z nimi w wojnę na słowa. Po prostu chcemy sprawiedliwości”.
Cła do 400 procent?
Prezydent mówi Amerykanom, żeby „byli cool”. Zmienność rynku i niepewność gospodarcza wokół taryf wzbudzają mimo wszystko obawy dotyczące inflacji i wzrostu cen zarówno wśród ekspertów, jak i polityków. Trump zachęca do inwestowania w akcje i zachowania spokoju, nawet gdy giełda ma wahania. Inwestor i miliarder Bill Ackman sądzi, że Chiny są teraz odizolowane, a inni partnerzy handlowi USA ustawiają się w kolejce, aby zawierać umowy w sprawie taryf. „Czas nie jest przyjacielem Chin, ponieważ każda amerykańska korporacja z łańcuchem dostaw w Chinach stara się przenieść go do krajów, które prawdopodobnie zawrą korzystne umowy taryfowe ze Stanami Zjednoczonymi” – mówi Ackman.
Nie brakuje równocześnie zwolenników jeszcze ostrzejszego stanowiska USA. Inwestor Kevin O’Leary twierdzi, że jest zwolennikiem nałożenia aż 400% ceł na Chiny. Wzywa także prezydenta do zwiększenia presji na Pekin i apeluje: „Ameryka jest gospodarką nr 1 na Ziemi, mającą wszystkie karty. Nie będziemy mieć tego wiecznie. Czas wcisnąć głowy Chińczyków w mur teraz”.
Zwraca on jednocześnie uwagę na bardzo ważne narzędzie, jakim może posłużyć się Ameryka a dotyczące chińskich firm na nowojorskiej giełdzie. „Moim zdaniem, od tego ranka, kapitalizacja rynkowa o wartości od 500 do 700 miliardów dolarów powinna zostać wycofana z obrotu, zdjęta z giełd, co wywrze dodatkową presję na Chińczyków, aby usiedli do stołu” – powiedział O’Leary.
Do tego wątku odnosi się także analityk i komentator Dick Morris, który chwali decyzje rządu federalnego. „Początkowo Trump ogłosił, że podniesie taryfy dla wszystkich i to robi, a potem coraz bardziej skupiał się na Chinach i nalegał na duże podwyżki taryf dla Chin – mówi Morris. – To stosowne. Mamy światowy deficyt handlowy w wysokości 1,2 biliona dolarów, ale 300 miliardów dolarów z tego przypada na Chiny”. Dodaje z wielkim przekonaniem: „Z niecierpliwością czekam na dzień, w którym Trump wycofa chińskie firmy z giełdy New York Stock Exchange i NASDAQ, aby nie mogły sprzedawać swoich akcji w Stanach Zjednoczonych. Myślę, że ten dzień nadejdzie wkrótce”.
Ratowanie Zachodu
Sekretarz Bessent oznajmił, że Chiny są „największym źródłem” amerykańskich „problemów handlowych” i że administracja Trumpa prowadzi rozmowy z sąsiadami Chin, w tym z Wietnamem, próbując wyrównać szanse w handlu z innymi krajami. „Nie nazywam tego wojną handlową, ale mówię, że Chiny zaostrzyły konflikt, a prezydent Trump zareagował na to bardzo odważnie i będziemy pracować nad rozwiązaniem z naszymi partnerami handlowymi – oświadczył. – To decyzja Chin, że mamy u nich deficyt. Sprzedają nam ponad pięć razy więcej niż my im”. Dyrektor National Economic Council Kevin Hassett wyjaśnia, że administracja Trumpa negocjuje obecnie politykę handlową ze 130 krajami. Wspomniany wcześniej Peter Navarro ma zaufanie do podejścia prezydenta i mówi, że istnieje szansa, aby prezydent zawarł wiele umów handlowych podczas 90-dniowej przerwy w stosowaniu wyższych taryf.
Z kolei Stephen Miller, zastępca szefa personelu Białego Domu i jedna z najważniejszych osób w otoczeniu prezydenta, mówi, że ostatnie kroki Trumpa w sprawie taryf uniemożliwiają Chinom osiągnięcie „całkowitej dominacji gospodarczej” na arenie międzynarodowej. „Historia zapisze, że działania prezydenta Trumpa w ostatnich dniach były początkiem ratowania Zachodu przed całkowitą dominacją gospodarczą innej potęgi” – dodaje.
Co dalej?
Wolny handel USA z Chinami, który rozpoczął się pod koniec lat 90., kiedy Chiny uzyskały pozwolenie na wejście do Światowej Organizacji Handlu (WTO) i otrzymały status najbardziej uprzywilejowanego kraju (MFN) od Kongresu, niszczy amerykańską klasę robotniczą i średnią od prawie trzech dekad. Raport Economic Policy Institute z 2018 r. wykazał, że deficyt handlowy USA z Chinami w latach 2001–2017 wyeliminował amerykańskie miejsca pracy we wszystkich 50 stanach i w każdym okręgu kongresowym w całym kraju – strata 3,4 miliona amerykańskich miejsc pracy.
Zdecydowana większość miejsc pracy utraconych na rzecz Chin dotyczyła sektora produkcyjnego, stanowiąc 74,4% wszystkich utraconych miejsc pracy – łącznie 2,5 miliona utraconych miejsc pracy w amerykańskim sektorze produkcyjnym. Ta liczba obejmuje 1,3 miliona utraconych miejsc pracy w Ameryce od 2008 r.
Ale handel z Chinami, to także manipulacje walutą, zniekształcenia podatku VAT, dumping, dotacje eksportowe, bariery techniczne w handlu, bariery rolnicze w handlu, kwoty, zakazy, fałszerstwa, kradzież własności intelektualnej i wiele więcej.
Za niedługo przekonamy się, czy Trump tylko mrugnął okiem, czy chciał jedynie chaosu, czy rzeczywiście ma zamiar zniszczyć dziesięciolecia „wolnej” polityki handlowej. Wydaje się, że dawne zasady odchodzą w zapomnienie i mamy do czynienia z globalnym resetem.