Św. Krzysztof, którego podobiznę dostrzec możemy w wielu samochodach i który cieszy się sławą jednego z najbardziej znanych świętych, wbrew pozorom jest jedną z najbardziej tajemniczych postaci wyniesionych przez Kościół na ołtarze.
Przez długie lata sama jego historyczność budziła wątpliwości i dopiero stosunkowo niedawno naukowcy ustalili, że Krzysztof nie mógł być postacią tylko legendarną. Przez całe wieki najbardziej znaną wersją jego biografii była –chwilami nieco baśniowa – opowieść pisana piórem trzynastowiecznego dominikanina, bł. Jakuba de Voragine, w słynnym dziele Legenda Aurea. Według niej Krzysztof słynął przede wszystkim ze swojej potężnej postury, 12 łokci wzrostu, nieprawdopodobnej siły fizycznej i groźnego oblicza.
Chrześcijański Samson?
Według Jakuba de Voragine, św. Krzysztof miał ponieść śmierć męczeńską na terenach dzisiejszej Turcji, a ściślej rzecz ujmując miało to nastąpić w mieście Samos w Licji. A Licja, to nic innego jak południowo-zachodnie ziemie Turcji, dziś znane jako region Antalya. Ale zacznijmy od początku.
De Voragine twierdzi, że Krzysztof pochodził z ziemi Kanaan, czyli z Ziemi Obiecanej i był poganinem. Bł. Jakub nie podaje też w jakim okresie żył nasz święty, ale możemy domniemywać, że w pierwszych wiekach po Chrystusie. Wspomniani wcześniej naukowcy wskazują, że zmarł w połowie III wieku, pochodził bez wątpienia z Azji Mniejszej i przynajmniej przez pewien czas mógł zamieszkiwać na terenach dzisiejszej Turcji. Nie wykluczają też, że tam się również urodził. Jakub de Voragine pisze dalej, że potężnej postury Krzysztof przez pewien czas służył władcy kananejskiemu, ale któregoś dnia doszedł do wniosku, że chce służyć najpotężniejszemu władcy na świecie. Być może uznał, że skoro jest tak wielki i silny, to szkoda marnować ten wrodzony „kapitał” czy też talent u jakiegoś podrzędnego pana?
De Voragine relacjonuje, że Krzysztof rozpytywał o to, który z władców jest najpotężniejszy, a gdy się dowiedział, udał się na jego dwór i zaproponował swoje usługi. Władca widząc wrodzone „warunki” Krzysztofa przyjął go od razu na służbę. Dominikanin nie mówi kompletnie nic o owym władcy, w związku z czym nie znamy ani jego imienia, ani nazwy kraju, którym władał. Czytając tekst spisany przez Jakuba, możemy ledwie domniemywać, że był to władca chrześcijański, gdyż jak czytamy w Legenda Aurea, bał się on diabła i ilekroć ktoś wypowiadał przy nim słowo diabeł, tylekroć władca czynił z trwogą znak krzyża. Krzysztof widząc to stwierdził, że pan, któremu służy nie może być największym z panów, skoro boi się kogoś silniejszego od siebie. A ponieważ dowiedział się, że tym kimś jest diabeł właśnie, przyszły święty postanowił służyć odtąd jemu.
Nikt nie potrafił wskazać Krzysztofowi miejsca pobytu „pana diabła” – jak pisze de Voragine – więc przyszły święty szukał jak potrafił. Któregoś dnia idąc przez pustynię natknął się na grupę groźnie wyglądających rycerzy. Ich przywódca okazał się być diabłem, więc Krzysztof wyjaśnił mu dlaczego go szuka i zaofiarował swoją służbę. Diabeł przystał na jego propozycję i odtąd przyszły święty służył właśnie jemu. Diabeł wraz z Krzysztofem i swoją drużyną wyszli z pustyni i zaczęli wędrówkę po terenach pełnych zieleni. Krzysztof zauważył jednak dziwną rzecz. Ilekroć mijał asystując nowemu panu przydrożne krzyże, tylekroć jego pan, z wykrzywioną dziwnym grymasem twarzą oddalał się od głównego traktu, szukał bagiennych, zachwaszczonych terenów i zmuszał swych towarzyszy, by szli tamtędy razem z nim. Krzysztof zapytał wprost, jaki sens ma podróż po trudnych, bagnistych terenach, skoro istnieją proste, wygodne drogi. Diabeł wyjaśnił mu wtedy, że boi się przechodzić obok znaku krzyża. Dodał, że ukrzyżowano na nim Chrystusa, Syna Bożego, a On trzy dni po ukrzyżowaniu zmartwychwstał i swoim zmartwychwstaniem bardzo diabła upokorzył i oczywiście pokonał.
Jak można się domyślać, znając ideę Krzysztofa, przyszły święty porzucił diabła i zapragnął służyć Chrystusowi. Rozpytując o Chrystusa trafił do pewnego chrześcijańskiego mnicha, który powiedział, że jeśli Krzysztof pragnie służyć Chrystusowi, mógłby pomagać podróżnym i pielgrzymom przeprawiać się przez niebezpieczną rzekę, na jej drugi brzeg. Niestety de Voragine nie podaje nazwy owej rzeki, choć niektórzy uważają, że mogła być nią rzeka Ksantos. Tak czy inaczej Krzysztof posłuchał mnicha. Wybudował nad rzeką małą chatkę, w której zamieszkał i przenosił podróżnych przez jej zdradliwe wody na drugi brzeg.
Jestem Chrystusem, któremu służysz
Któregoś dnia pod chatką Krzysztofa zjawił się, nie wiadomo skąd, mały chłopiec. Poprosił siłacza o pomoc w przeprawieniu się przez rzekę. Krzysztof posadził sobie zatem dziecko na ramieniu, a w drugą rękę wziął gruby kij, którym zwykł się wspierać idąc przez prądy rzeki. Będąc już w wodzie, nasz święty poczuł nagle na sobie niesamowity ciężar. Rzekł do chłopca, że niesie przecież lekkie dziecię, a czuje się tak, jakby właśnie dźwigał cały świat. Nie dziw się, Krzysztofie, bo miałeś na sobie nie tylko cały świat, lecz niosłeś na swych ramionach także tego, który stworzył ten świat – odparło dziecko. – Ja bowiem jestem królem twoim, Chrystusem, któremu tutaj służysz. Abyś wiedział, że prawdą jest to, co mówię, wbij, gdy wrócisz, laskę twą w ziemię koło twego domku, a rano zobaczysz, że ona zakwitnie i obrodzi.
Krzysztof zatem powróciwszy wbił laskę w ziemię, a gdy rano wstał, ujrzał, że wydała liście i owoce jak palma. To nie jest koniec podania o św. Krzysztofie, ale na drugą część, opowiadającą o jego męczeństwie w mieście Samos, jeszcze przyjdzie pora. Kończąc dodam, że imię Krzysztof, które tłumaczy się jako „Niosący Chrystusa”, nasz święty otrzymał dopiero po spotkaniu z małym Jezusem, a wcześniej nazywano go Reprobus, co oznaczało: „odrażający”. Na prawosławnych ikonach nierzadko przedstawiano Krzysztofa z głową psa, bowiem według tamtejszej tradycji, owo słowo „odrażający”, nie znaczyło tyle „brzydki”, co po prostu groźny.
Wielki, odrażający, święty
Św. Krzysztof, którego podobiznę dostrzec możemy w wielu samochodach i który cieszy się sławą jednego z najbardziej znanych świętych, wbrew pozorom jest jedną z najbardziej tajemniczych postaci wyniesionych przez Kościół na ołtarze.
Przez długie lata sama jego historyczność budziła wątpliwości i dopiero stosunkowo niedawno naukowcy ustalili, że Krzysztof nie mógł być postacią tylko legendarną. Przez całe wieki najbardziej znaną wersją jego biografii była –chwilami nieco baśniowa – opowieść pisana piórem trzynastowiecznego dominikanina, bł. Jakuba de Voragine, w słynnym dziele Legenda Aurea. Według niej Krzysztof słynął przede wszystkim ze swojej potężnej postury, 12 łokci wzrostu, nieprawdopodobnej siły fizycznej i groźnego oblicza.
Chrześcijański Samson?
Według Jakuba de Voragine, św. Krzysztof miał ponieść śmierć męczeńską na terenach dzisiejszej Turcji, a ściślej rzecz ujmując miało to nastąpić w mieście Samos w Licji. A Licja, to nic innego jak południowo-zachodnie ziemie Turcji, dziś znane jako region Antalya. Ale zacznijmy od początku.
De Voragine twierdzi, że Krzysztof pochodził z ziemi Kanaan, czyli z Ziemi Obiecanej i był poganinem. Bł. Jakub nie podaje też w jakim okresie żył nasz święty, ale możemy domniemywać, że w pierwszych wiekach po Chrystusie. Wspomniani wcześniej naukowcy wskazują, że zmarł w połowie III wieku, pochodził bez wątpienia z Azji Mniejszej i przynajmniej przez pewien czas mógł zamieszkiwać na terenach dzisiejszej Turcji. Nie wykluczają też, że tam się również urodził. Jakub de Voragine pisze dalej, że potężnej postury Krzysztof przez pewien czas służył władcy kananejskiemu, ale któregoś dnia doszedł do wniosku, że chce służyć najpotężniejszemu władcy na świecie. Być może uznał, że skoro jest tak wielki i silny, to szkoda marnować ten wrodzony „kapitał” czy też talent u jakiegoś podrzędnego pana?
De Voragine relacjonuje, że Krzysztof rozpytywał o to, który z władców jest najpotężniejszy, a gdy się dowiedział, udał się na jego dwór i zaproponował swoje usługi. Władca widząc wrodzone „warunki” Krzysztofa przyjął go od razu na służbę. Dominikanin nie mówi kompletnie nic o owym władcy, w związku z czym nie znamy ani jego imienia, ani nazwy kraju, którym władał. Czytając tekst spisany przez Jakuba, możemy ledwie domniemywać, że był to władca chrześcijański, gdyż jak czytamy w Legenda Aurea, bał się on diabła i ilekroć ktoś wypowiadał przy nim słowo diabeł, tylekroć władca czynił z trwogą znak krzyża. Krzysztof widząc to stwierdził, że pan, któremu służy nie może być największym z panów, skoro boi się kogoś silniejszego od siebie. A ponieważ dowiedział się, że tym kimś jest diabeł właśnie, przyszły święty postanowił służyć odtąd jemu.
Nikt nie potrafił wskazać Krzysztofowi miejsca pobytu „pana diabła” – jak pisze de Voragine – więc przyszły święty szukał jak potrafił. Któregoś dnia idąc przez pustynię natknął się na grupę groźnie wyglądających rycerzy. Ich przywódca okazał się być diabłem, więc Krzysztof wyjaśnił mu dlaczego go szuka i zaofiarował swoją służbę. Diabeł przystał na jego propozycję i odtąd przyszły święty służył właśnie jemu. Diabeł wraz z Krzysztofem i swoją drużyną wyszli z pustyni i zaczęli wędrówkę po terenach pełnych zieleni. Krzysztof zauważył jednak dziwną rzecz. Ilekroć mijał asystując nowemu panu przydrożne krzyże, tylekroć jego pan, z wykrzywioną dziwnym grymasem twarzą oddalał się od głównego traktu, szukał bagiennych, zachwaszczonych terenów i zmuszał swych towarzyszy, by szli tamtędy razem z nim. Krzysztof zapytał wprost, jaki sens ma podróż po trudnych, bagnistych terenach, skoro istnieją proste, wygodne drogi. Diabeł wyjaśnił mu wtedy, że boi się przechodzić obok znaku krzyża. Dodał, że ukrzyżowano na nim Chrystusa, Syna Bożego, a On trzy dni po ukrzyżowaniu zmartwychwstał i swoim zmartwychwstaniem bardzo diabła upokorzył i oczywiście pokonał.
Jak można się domyślać, znając ideę Krzysztofa, przyszły święty porzucił diabła i zapragnął służyć Chrystusowi. Rozpytując o Chrystusa trafił do pewnego chrześcijańskiego mnicha, który powiedział, że jeśli Krzysztof pragnie służyć Chrystusowi, mógłby pomagać podróżnym i pielgrzymom przeprawiać się przez niebezpieczną rzekę, na jej drugi brzeg. Niestety de Voragine nie podaje nazwy owej rzeki, choć niektórzy uważają, że mogła być nią rzeka Ksantos. Tak czy inaczej Krzysztof posłuchał mnicha. Wybudował nad rzeką małą chatkę, w której zamieszkał i przenosił podróżnych przez jej zdradliwe wody na drugi brzeg.
Jestem Chrystusem, któremu służysz
Któregoś dnia pod chatką Krzysztofa zjawił się, nie wiadomo skąd, mały chłopiec. Poprosił siłacza o pomoc w przeprawieniu się przez rzekę. Krzysztof posadził sobie zatem dziecko na ramieniu, a w drugą rękę wziął gruby kij, którym zwykł się wspierać idąc przez prądy rzeki. Będąc już w wodzie, nasz święty poczuł nagle na sobie niesamowity ciężar. Rzekł do chłopca, że niesie przecież lekkie dziecię, a czuje się tak, jakby właśnie dźwigał cały świat. Nie dziw się, Krzysztofie, bo miałeś na sobie nie tylko cały świat, lecz niosłeś na swych ramionach także tego, który stworzył ten świat – odparło dziecko. – Ja bowiem jestem królem twoim, Chrystusem, któremu tutaj służysz. Abyś wiedział, że prawdą jest to, co mówię, wbij, gdy wrócisz, laskę twą w ziemię koło twego domku, a rano zobaczysz, że ona zakwitnie i obrodzi.
Krzysztof zatem powróciwszy wbił laskę w ziemię, a gdy rano wstał, ujrzał, że wydała liście i owoce jak palma. To nie jest koniec podania o św. Krzysztofie, ale na drugą część, opowiadającą o jego męczeństwie w mieście Samos, jeszcze przyjdzie pora. Kończąc dodam, że imię Krzysztof, które tłumaczy się jako „Niosący Chrystusa”, nasz święty otrzymał dopiero po spotkaniu z małym Jezusem, a wcześniej nazywano go Reprobus, co oznaczało: „odrażający”. Na prawosławnych ikonach nierzadko przedstawiano Krzysztofa z głową psa, bowiem według tamtejszej tradycji, owo słowo „odrażający”, nie znaczyło tyle „brzydki”, co po prostu groźny.