Jeśli szukasz poznawczego i emocjonalnego komfortu pozostań wyłącznie w sferze mediów głównego nurtu. Jeśli jednak interesuje Cię stan faktyczny, szukaj wiarygodnych mediów nieregularnych. Posłuchaj wywiadów Tuckera Carlsona. Analiz Claytona Morrisa. Podcastów Joe’ego Rogana. Materiałów śledczych Projektu Veritas albo nowego przedsięwzięcia Jamesa O’Keefe’a. Czytaj TheEpoch Times, odwiedzaj witrynę Czujnego Lisa… To tak tytułem przykładu, bo źródeł informacji – których w wielkich mediach obsługujących agendę globalistów raczej nie znajdziesz – jest znacznie więcej. Dlatego też bogacze/właściciele tego świata oraz ich totumfaccy wprost marzą o cenzurze.
Pewnie, że to wymaga trochę zachodu, wysiłku poznawczego, dołożenia starań i przytomności umysłu: weryfikacji źródeł, analizy dostarczanych treści, krytycyzmu, wreszcie zdrowego rozsądku. Gdyż nie warto dać się zwariować. Ani sielankowym wizjom polityków walczących o władzę czy reelekcję, ani też obrazom apokalipsy często stręczonym przez tych samych polityków, gdy już u władzy trwają. Nie warto ulegać nagminnemu straszeniu nietoperzą, małpią, ptasią, afrykańską czy inną wymyślną infekcją z katarem i pokasływaniem. Nie można wierzyć tym samym osobom, które już raz kłamały przy grypie Fauciego o fantastycznych, „bezpiecznych i skutecznych” szczepionkach po których, u prowadzących aktywny tryb życia młodych ludzi przyszła fala zapaleń mięśnia sercowego, u starszych nasiliła się zakrzepica, a nawet pojawiła się lawina tzw. turboraków.
Wystarczy przyjrzeć się tym twarzom o złych, zaciętych spojrzeniach i wykrzywionych złością ustach, tym aż za dobrze już opatrzonym twarzom specjalistów od siedmiu boleści, z tytułami profesorskimi, którzy bez mrugnięcia okiem kłamali, a złapani na kłamstwie nawet nie przeprosili, lecz nadal – jako autorytety medyczne, inspektorzy sanitarni, główni specjaliści itd. itp. – idą w zaparte. I nadal grożą wspólnocie zdyskwalifikowanymi przez rzetelne badania naukowe „maseczkami”, nadal sieją strach. Tym jednak, co bodaj najgorsze, są czytelne w ich nastawieniu pycha oraz całkowite lekceważenie ludzi, których mają rzekomo chronić. I zastanawiający brak solidarności czy elementarnej sympatii, w zamian – raczej odraza, wręcz wypisana na tych twarzach, które znów zaczynają straszyć z ekranów telewizora, z portali internetowych, z okładek najpopularniejszych tygodników głównego nurtu.
Powie, nie powie, powie…
Proszę tylko nie myśleć, że to jakaś nasza krajowa specyfika. Od trzydziestu lat proces uwiądu komunikacji medialnej w Polsce jest tylko refleksem tego, co dzieje się w zachodnim świecie mediów. Przyczyny tego stanu rzeczy są proste, choć zarazem zawstydzające: po pierwsze, brak polityków aspirujących do rangi mężów stanu, po drugie, niedostatek determinacji suwerena, który powinien lepiej wybierać swych przedstawicieli, a na tych już wybranych wywierać zdecydowanie mocniejszą presję. Trzeci element, niejako systemowy, wiąże się z tym, że po roku 1989 zabrakło u nas propolskich mediów, a skromne głosy będące przejawem faktycznych oczekiwań i potrzeb Polaków ginęły w zgiełku antypolskich połajanek oraz w świetnie zorkiestrowanym chórze promotorów pedagogiki wstydu.
Wróćmy jednak do relacji między rolą mediów głównego nurtu a stale rosnącą niszą mediów pozasystemowych, nieskrępowanych rygorami politycznej poprawności, gotowych do komunikowania odbiorcom drażliwej, toteż niepożądanej lub wręcz – z perspektywy rządzących – zakazanej prawdy. Technologia cyfrowa, przede wszystkim globalna sieć/WorldWideWeb sprawiły, że przekazywanie informacji stało się relatywnie łatwe, szybkie i nie do końca kontrolowalne. Właściciele globu trochę późno się w tym połapali, więc teraz próbują odzyskać inicjatywę. Chcą kontrolować przekaz informacji i odbierać władcze uprawnienia wciąż nominalnie demokratycznym instytucjom państw narodowych, aby transferować je do tworzonych drogą czysto arbitralnej kooptacji ciał, takich jak WHO, czy dysponująca praktycznie nieograniczoną egzekutywą Komisja Europejska, w zależnej od duopolu Niemiec i Francji, a pośrednio i od Waszyngtonu – Unii Europejskiej.
Rodzeństwo od dobrej energii
Właśnie całkiem niedawno, w piątkowy wieczór, Tucker Carlson gościł w swym podcaście dr Casey Means, lekarkę ze specjalnością chirurga, po uniwersytecie Stanforda. Gościem programu był również brat lekarki Calley Means, współautor napisanej wspólnie z siostrą książki „Dobra energia”, która wspięła się na szczyt listy bestsellerów New York Timesa. Doktor Means jest przekonana, zapewne nie bez słuszności, o zasadniczym związku prawidłowego metabolizmu ze zdrowiem człowieka. Zaleca dużo ruchu na świeżym powietrzu, rekomenduje niektóre prozdrowotne produkty i generalnie sprawia wrażenie osoby z posłannictwem w sprawie lansowania zdrowego trybu życia wśród Amerykanów.
Wspominam o tym, bo wiązanie własnych naukowych odkryć, dokonanych wynalazków czy przekonań światopoglądowych z próbami ich jak najszybszego wdrażania, popularyzowania, a także wprowadzania do obiegu, co zwykle skutkuje istotną zmianą statusu majątkowego, jest w Stanach Zjednoczonych zjawiskiem naturalnym i dość powszechnym. Inaczej niż u nas, gdzie wciąż jeszcze dominują postawy czysto poznawcze, a fenomen zarabiania na tym, co się odkryło, rodzi obawy o brak bezinteresowności i dostatecznej kontroli skutków owych wdrożeń.
Działania na rzecz postaw prozdrowotnych, właściwego odżywiania, etc. mają w USA niemałą tradycję i ogromną liczbę przedstawicieli, którzy oczywiście lansują różne „własne szkoły”. Nie wiem, czy dr Casey Means jest od nich lepsza czy równie dobra, czy może po prostu konkurencyjna. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na przedstawione przez nią dane o stanie zdrowia współczesnych Amerykanów. Tego sobie nie wymyśliła, bo wcale nie wygląda na osobę o skłonnościach samobójczych, a warto przypomnieć, że w USA – inaczej niestety niż u nas – osoba publiczna, którą złapano na kłamstwie, płaci za to śmiercią cywilną. W tym aspekcie do Ameryki jeszcze nam daleko. Być może zresztą to raczej oni starają się teraz przybliżyć do nas…
Ameryka jest bardzo chora
Weźmy pod uwagę autyzm dziecięcy, wiązany ze szczepionkami typu kombo czy kompakt, które coraz częściej serwuje się niemowlętom. Jeszcze nie tak dawno temu – mówiła dr Means – autyzm zdarzał się w USA raz na 1500 urodzeń, podczas gdy dziś ma to już miejsce raz na 36 urodzeń, a w postępowej Kalifornii nawet raz na 22 przypadki. Autyzm to nieszczęście, które dotyka całą rodzinę. Nie tylko chorego. Ale w przestrzeni publicznej widać inną wielką dolegliwość Ameryki, czyli otyłość, nieraz wręcz monstrualną.
Według Casey Means, 74 proc. dorosłych Amerykanów cierpi na nadwagę lub otyłość. Ta przypadłość dotyka też co drugie dziecko w USA. Skutki mogą zatrważać. Aż do 77 proc. młodych ludzi pozostaje niezdolnych do służby wojskowej, z racji problemów zdrowotnych, takich jak m.in. otyłość. Już 18 proc. amerykańskich nastolatków cierpi na niealkoholowe stłuszczenie wątroby, a 30 proc. nastolatków osiąga stan przedcukrzycowy. Natomiast co drugi dorosły obywatel USA ma już stan przedcukrzycowy lub cukrzycę drugiego typu, czyli insulinooporną. Podczas gdy w połowie zeszłego stulecia, cierpiała na tę chorobę zaledwie co setna osoba.
Procesy demograficzne też nie rysują się optymistycznie. Bezpłodność populacji wzrasta o 1 pp. rocznie. Nic dziwnego, skoro już od lat 70. liczba plemników w spermie spada rocznie o 1 pp. Co gorsza, 40 proc. osiemnastolatków ma za sobą kontakt z psychiatrą. Natomiast poziom problemów z chorobami nowotworowymi u młodych dorosłych sięga 79 proc. Te dane mogą naprawdę zatrważać, tym bardziej że – jak powiedziała u Carlsona dr Means – pierwszy raz w historii USA odnotowano 2 mln przypadków chorób nowotworowych.
Szermierze drażliwej prawdy
Przyczyny tego stanu rzeczy są dość oczywiste. Nie tylko dr Means uważa, że obecna lawina schorzeń i przypadłości powodowanych i wzmacnianych przez zakłócenia osobniczego metabolizmu jest pochodną toksycznego sposobu odżywiania się, patologicznego trybu życia oraz toksycznego środowiska. Na alarm bije wiele osób, niekiedy o znacznym osobistym autorytecie naukowym, często powiązanych z poważnymi ośrodkami naukowymi i/lub ważnymi agendami państwa, których wszakże media głównego nurtu nie zapraszają i których ostrzeżeń nie zamierzają wzmacniać.
Na szkodliwość procedur tzw. medycyny Rockefellera wskazuje od lat Robert F. Kennedy Jr., niezależny (bo Demokraci go nie chcieli) kandydat na prezydenta USA, który zadeklarował ostatnio połączenie sił z parą nominatów republikańskich Trump/Vance. Syn zabitego Roberta Kennedy’ego i bratanek JFK od lat działał na rzecz ochrony amerykańskich zasobów wodnych oraz wód gruntowych przed skażeniami przemysłowymi. Jako jeden z pierwszych zwrócił uwagę na związek tiomersalu, używanego do konserwacji szczepionek, z epidemią zaburzeń neurologicznych, w tym również schorzeń ze spektrum autyzmu. Ostro krytykował dr. Fauciego w czasie epidemii Covid-19 oraz wskazywał na szkodliwość rzekomych szczepionek przeciwko tej formie sprokurowanej grypy odzwierzęcej.
Poważną krytykę działań i osoby Anthony’ego Fauciego prowadziła też dr Judy Mikovits, która współpracowała z francuskim noblistą Lukiem Montagnierem, współodkrywcą wirusa HIV. Co istotne, dr Mikovits znała z osobistego doświadczenia działalność prowadzoną w Forcie Detrick, w stanie Maryland. I to właśnie ona, dzięki swej wiedzy i determinacji, doprowadziła do zakazu używania krwi pobranej od nosicieli wirusa HIV do transfuzji przy procedurach leczniczych w USA. Dr Mikovits poniosła poważne osobiste konsekwencje swej niezłomnej postawy prozdrowotnej, zwłaszcza w zakresie ochrony zdrowia amerykańskich dzieci.
Wolność słowa? Tak, ale…
O co naprawdę idzie, dobrze ukazały ostatnio bezczelne próby szefów Unii Europejskiej wpłynięcia na właściciela serwisu mikroblogowego „X” Elona Muska, żeby zechciał ocenzurować tam swój wywiad z kandydującym do prezydentury w USA Donaldem Trumpem. Brukselokratom, świętującym urodziny Marksa oraz fetującym komunistę Spinellego, przeszkadza brak skrępowania przy wypowiedziach publicznych w przypadku Trumpa, którego poglądów nie podzielają. Natomiast nie mają żadnych zastrzeżeń do lewicowo czy lewacko zorientowanych platform, jak „Meta” Marka Zuckerberga, blokujących – nawet wbrew własnemu regulaminowi – konta z wypowiedziami, które im (z różnych względów) nie pasują.
Wolność słowa? Prawda ponad wszystko? Tak, ale pod warunkiem, że „nam” w żaden sposób nie zaszkodzi… Jak widać, drażliwej prawdy boją się politycy parlamentarni, boją się rządzący państwami, ale boją się również ci wszyscy, którzy z ukrycia sprawują kontrolę nieopartą na żadnym demokratycznym mandacie… Kontrolę osadzoną jedynie na fundamencie ogromnego bogactwa, które pozwala łamać sumienia i skrupuły wynajętych egzekutorów, zapewniając jednocześnie im oraz ukrytym władcom marionetek poczucie całkowitej bezkarności. Jak długo jeszcze?
21 sierpnia 2024